piątek, 24 lipca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty

*2 godziny później*

Upłynięcie tych stu dwudziestu minut wpłynęło zbawiennie na poprawę mojego humoru i samopoczucia... Uspokoiłam się, poczytałam dłuższą chwilę, aż w końcu byłam w stanie zabrać się za gotowanie obiadu... Za niecałe pół godziny z pracy wraca ciocia więc... Muszę się uporać z tym
wszystkim przed jej powrotem.
Starałam się jak mogłam zagłuszać swoje myśli... Włączyłam radio, wstawiłam zmywarkę, a nawet nastawiłam pranie... Robiłam wszystko, żeby nie słyszeć głosów, które produkowała moja głowa, a jednak... Nie udawało mi się robić tego skutecznie... Wprawdzie nie było to już tak straszne jak cała akcja sprzed kilku godzin, ale mimo wszystko nadal dotyczyło tego samego problemu... Czy ja już nigdy nie uwolnię się od Harry'ego? Czy kiedy on wspaniale bawi się podczas trasy, imprezuje, nie przejmuje się mną i moimi uczuciami, ja mam mieć go cały czas w pamięci i płakać przez jego błędy? Tak ma wyglądać moja przyszłość? Na tym ma się opierać całe moje życie? Jestem w stu procentach pewna, że większość z Was myśli sobie, iż jestem zbyt wrażliwa, że za bardzo to przeżywam, że czas leczy rany i już wkrótce poczuję się lepiej, ale ja... w głębi serca czuję, że nigdy do tego nie dojdzie... Są rzeczy, których po prostu nie da się zapomnieć... Są sprawy, których nie da się wybaczyć... I choćbym starała się z całych swoich sił to... Nie widzę dla siebie świetlanej przyszłości... Mówiąc szczerze ten fakt martwi mnie najmniej gdyż nie moja osoba jest tu najważniejsza... Najistotniejsze jest dla mnie to, że kiedy moje dziecko przyjdzie na świat od
początku będzie zdane na porażkę... Brak ojca... Zły stan psychiczny matki... Na kogo wyrośnie ta mała istotka? Może powinnam pójść do jakiegoś psychologa... Nie jestem pewna czy to nie zahacza już o jakieś przejawy depresji... Muszę się poważnie nad tym zastanowić, ale na tą chwilę powinnam dokończyć gotowanie obiadu.
Rozstawiłam talerze, sztućce i szklanki, a teraz czekałam na "dogotowanie" się dania... Ni stąd ni z owąd usłyszałam pukanie do drzwi. Przyznam szczerze, że ten odgłos trochę mnie zdziwił... Ciocia miała własne klucze więc po co miałaby pukać, a oprócz niej nikt tu raczej nie przychodził... No ostatnio Ashton pojawił się kilka razy, ale... on przecież nie puka... Kto to może być?? Hmm... Zapewne dowiem się gdy otworzę drzwi. Wytarłam ręce w fartuszek i szybkim krokiem przeszłam przez hall. Niepewnie uchyliłam drzwi, a w progu ujrzałam mojego tatę i dziewczyny. W pierwszej chwili myślałam, że mam zwidy... No bo gdybym zobaczyła samego ojczulka to jeszcze zdolna byłam uwierzyć, ale dziewczyn nie spodziewałam się tutaj tak szybko... Przez dłuższą chwilę stałam w progu jak kołek gdyż nadal nie docierało do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę... Na szczęście sekundę zajęło mi ogarnięcie się...
- O Mój Boże... Tato, dziewczyny... Co Wy tutaj robicie?? - oczywiście gdy tylko otworzyłam
usta musiałam okazać wszystkim swój brak taktu i jakiejkolwiek ogłady. Dopiero po chwili dotarło do mnie jak ich powitałam, dlatego chcąc naprawić swój błąd szybko dodałam - Po co ja się w ogóle pytam... Wchodźcie do środka... Bardzo dobrze trafiliście za chwilę będzie obiad...
Kiedy już wszyscy znaleźliśmy się w hallu przyszedł czas na uściski, buziaki, powitania i różnego typu ceregiele... Nigdy nie pomyślałabym, że przez jeden tydzień mogę tak bardzo stęsknić się za swoimi najbliższymi... Jeżeli chodzi o moje przyjaciółki to rzeczywiście rzadko kiedy rozstawałyśmy się na dłużej niż jeden dzień... Zawsze znalazłyśmy jakiś sposób i chwilę czasu, żeby się zobaczyć i najzwyczajniej w świecie poplotkować... No ale... Taka była przeszłość, a teraz przez pewną osobę wszystko się zmieniło... W jednej chwili ze szczęśliwej dziewczyny mającej przyjaciółkę, chłopaka i tatę stałam się wrakiem człowieka oddalonym od domu, z dzieckiem rosnącym pod moim sercem... Gdyby tylko istniała możliwość połączenia tych cech w najbardziej korzystny sposób...  Niestety tak po prostu już musi być.
Jakby tego było mało właśnie w tym samym czasie ciocia wróciła z pracy i cała wrzawa jeszcze bardziej ogarnęła towarzystwo... Jednak ja musiałam szybko oprzytomnieć gdyż zdałam sobie sprawę, że zostawiłam gotujący się obiad na kuchence. Wyplątałam się z objęć taty i w podskokach ruszyłam do kuchni...  Na całe szczęście nic się nie przypaliło, ani nie wykipiało. Z nałożeniem dania również uporałam się szybko więc już po chwili mogłam zasiąść do stołu razem z ciocią i niespodziewanymi gośćmi... Jedliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy, wymienialiśmy się wydarzeniami z minionego tygodnia oczywiście tymi najbardziej istotnymi... Niektóre zachowałam na późniejszą rozmowę sam na sam z dziewczynami. Po skonsumowaniu obiadu ciocia oznajmiła nam, że ona pozmywa, a my możemy udać się do swojego pokoju, jednak ja w głowie miałam już inny plan... Chciałam wykorzystać przyjazd taty do zrobienia większych zakupów... Owszem dużo osób może stwierdzić, że kupowanie łóżeczka i wózka w czwartym miesiącu ciąży jest czymś absurdalnym, ale ja po prostu chciałam się do wszystkiego powoli przyzwyczajać... Dlatego też nie zastanawiając się ani chwili wsiedliśmy w samochód i wyruszyliśmy do pobliskiego miasteczka... Chodziliśmy po różnych sklepach, oglądaliśmy wystawki, rozmawialiśmy z ekspedientkami, aż w końcu udało nam się nabyć najpotrzebniejsze i najbardziej niezbędne rzeczy... Po jakichś trzech godzinach, wyczerpani i zmęczeni, mogliśmy wrócić do domu. Droga minęła nam bardzo szybko i w miłej atmosferze... Muszę przyznać, że zapomniałam o dzisiejszym poranku, a nawet o wszystkich smutnych wydarzeniach z ostatniego okresu... Nawet chwilowa ulga przynosiła ze sobą wiele korzyści.
 Kiedy dotarliśmy na miejsce nie dany nam był długi odpoczynek. Z mojego powodu oczywiście. Otóż wspaniałomyślna Camila stwierdziła, że "skoro zrobiliśmy zakupy to powinniśmy już je rozpakować, złożyć i umieścić na przeznaczonych dla nich miejscach". Moi drodzy w teori nie było to, aż takie złe, jednak w praktyce... A z resztą. Przekonajcie się o tym sami... Bez jedzenia żadnej kolacji ani niczego podobnego zabraliśmy się do dalszej pracy. Zanieśliśmy wszystko do mojego pokoju i... zaczęło się przemeblowywanie. No właśnie... Zanim zaczęliśmy umeblowywanie trzeba bylo jeszcze zrobić przemeblowanie... Dlaczego??? No bo przecież wszystkie meble, które już się tam znajdowały trzeba było rozmieścić tak, aby zajmowały mniej miejsca. Było to dość trudne gdyż nagle "zawartość" całego pokoju musiała pomieścić się na jego połowie. Jednak z siłą mojego taty i dekoratorskiemu zmysłowi ciotki udało się to zrobić... Teraz pozostało nam zmontowanie łóżeczka... Owszem mogłam to zostawić na jutrzejszy dzień, ale po prostu chciałam, żeby wszystko było już uporządkowane. Z racji tego, że ani tata, ani dziewczyny nie miały nic przeciwko temu
natychmiast rozpoczęliśmy kolejny etap przemeblowania... Mój ojczulek zajął się składaniem łóżeczka natomiast ja wraz z moimi przyjaciółkami zaczęłyśmy kompletować pierwsze zakupione ubranka dla maleństwa i wkładałyśmy wszystkie na przeznaczoną do tego półkę w mojej szafie...
Wszystkie nasze poczynania zakończyliśmy dopiero po godzinie dwudziestej... Na szczęście wszyscy byli tego samego zdania, że opłacało się poczekać na efekt końcowy... Co z tego, że każdy z nas był conajmniej dwa razy bardziej zmęczony niż kilka godzin temu... Najbardziej liczyło się to, że teraz mogliśmy odetchnąć z ulgą gdyż teraz mieliśmy pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik... Zjedliśmy razem szybką kolację przygotowaną przez ciocię Becky po czym ja wraz z dziewczynami wróciłyśmy do mojego pokoju. Ciocia wprawdzie proponowała Nat i Mandy odzielne pokoje jednak  stwierdziłam iż moje łóżko jest tak ogromne, że pomieści nas wszystkie. Jak za starych dobrych czasów... Wiem, wiem to brzmi jakbyśmy się z dziesięć lat nie widziały. No nieważne... Tak jak już wcześniej wspomniałam po zjedzonej kolacji wróciłyśmy na górę, umyłyśmy się i przebrałyśmy w piżamy. W tym momencie znajdujemy się już na moim łóżku pod ciepłą kołderką i nazwyczajniej w świecie plotkujemy... Dałam dziewczynom pierwszeństwo w zdawaniu relacji dlatego głos zabrała Natalie.
- Cami mamy dla Ciebie bardzo ważną wiadomość...
- Tylko się nie denerwuj - dopowiedziała Mandy czym automatycznie spowodowała moje zirytowanie...
- Przecież wiesz, że gdy mówisz żeby się nie denerwowała to ją jeszcze bardziej stresuje - Natalie zaczęła strofować przyjaciółkę, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam...
- Czy mogłybyście mi łaskawie przekazać tę ważną wiadomość... - powiedziałam w końcu i tym samym uciszyłam obydwie dziewczyny...
- Otóż... Chłopcy nie wracają za półtorej miesiąca... - powiedziała Mandy i spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem... Jednak ja nadal nie pojmowałam powagi sytuacji... Im dłużej ich nie ma tym lepiej dla mnie czyż nie??
- Skoro przedłużyli trasę to znaczy, że dobrze się bawią i...
- Cami Ty nie rozumiesz... Harry wywalczył skrócenie trasy... Będą w Londynie za jakieś dwa tygodnie - Natalie powiedziała to na jednym oddechu, a ja aż podniosłam się do pozycji siedzącej...
Nie... Jeżeli będą w Londynie wcześniej to zwiększają im się szanse na szybsze odnalezienie mnie... A to oznacza, że Harry może dowiedzieć się, że jestem w ciąży i... STOP! Wdech...
Wydech... Wdech... Wydech... Po to przeprowadziłam się do Swindon, żeby nikt nie dowiedział się, że tu jestem... Czy to za dwa tygodnie, czy półtora miesiąca... NIGDY! Mogą sobie wrócić nawet jutro, ale jeżeli dziewczyny, ani tata nie poinformują ich o mjejscu mojego pobytu to mnie nie znajdą!
- Natalie... Mandy... Dziewczyny... Musicie zachować spokój i za żadne skarby nie możecie wyjawić mojego adresu... Tak jak się umawiałyśmy... Wszystko będzie dobrze... Nie panikujmy... - mówiłam tak powoli jakbym przekonywała samą siebie, a nie moje przyjaciółki...
- Cami wiesz co? Zauważam w Tobie wiele zmian... Coraz bardziej nam doroślejesz i poważniejesz... - oznajmiła Natt, a ja się roześmiałam...
- Może troszeczkę, ale to nie jest tak, że jestem w stanie opanować wszystkie swoje emocje... Na przykład dzisiaj rano... Kiedy zobaczyłam na ekranie laptopa moje zdjęcie z Harrym niemalże wyłam i nie wiem co by się działo gdyby nie... - w tym momencie się zawahałam... Przecież dziewczyny nie wiedzą jeszcze nic o Ashtonie... Jakie to wszystko dziwne... Minęło tylko siedem dni, a przyniosły ze sobą tyle zmian i nowości...
- Gdyby nie kto? - z osłupienia wyrwało mnie pytanie Mandy.
- Gdyby nie Ashton... Można rzec, że po raz drugi mnie uratował...
- Zaraz, zaraz wróć! Kto to jest Ashton? I co masz na myśli mówiąc, że uratował Cię dwa razy? - zaskoczone miny przyjaciółek były bezcenne. Stwierdziłam, że zapowiada się dłuższa historia dlatego ułożyłam się wygodniej na łóżku i zaczęłam opowiadać...
- No więc to było tak... Kiedy przyjechałam do Swindon po rozpakowaniu się ruszyłam w poszukiwaniu swojego tajemniczego miejsca... Gdy już się tam znalazłam ktoś zakłócił mi spokój... Tą osobą był właśnie Ashton i od tego się zaczęło...
Opowiedziałam wszystko... Poczynając od pierwszego spotkania, zahaczając o jego rozpacz przed domem, uratowanie mnie przed Jason'em, kończąc na dniu dzisiejszym...Kiedy skończyłam swoją historię zaczęłyśmy analizować wszystkie pytania kołaczące się w mojej głowie na przykład: Kim może być Emily lub skąd Ashton zna Jasona... Tym samym zapomniałyśmy o naszym chwilowym zmartwieniu, którym jak zwykle był Harry... Po długich spekulacjach, które nie doprowadziły nas do niczego padłyśmy z wyczerpania...
*********************************************************************************
Witam Wszystkich Bardzo Serdecznie! Pewnie zastanawiacie się dlaczego widzicie rozdział 24 już dziś... Otóż miałam dwa powody, aby go wstawić: 1. Jedna z moich ulubionych czytelniczek ma dziś urodziny!!! <3 2. Wczoraj minęło pięć lat od powstania zespołu One Direction! Myślę, że zrozumiecie.
 Z racji tego, że ostatnio były pytania, a dziś nie mam na nie pomysłu to macie pole do popisu!
Ostatnio zapomniałam o tym wspomnieć, ale zauważyłam, że kolejna osoba dodała się do obserwatorów! Do tej pory jestem z tego powodu mega szczęśliwa! Dziękuję tej osobie, a także wszystkim odwiedzającym moje opowiadanie. Wiem, że jest sporo osób, które tu zagląda, ale nie pisze komentarzy no bo przecież dwie czy trzy osoby nie nabiłyby 6290 wyświetleń tak mi się przynajmniej wydaje!
A tak na końcu dedykuję ten rozdział mojej przenajdroższej (jest w ogóle takie słowo?? no nieważne :D ) Eragona aa. Słoneczko jeszcze raz życzę Ci wszystkiego najlepszego!!! <3

Pozdrawiam Wszystkich Czytelników, ślę uściski i miliony całusów!!! <3

PS. Mam nowy user na tt ---> @Alexandra_aa99

Aleksandra *.*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz