sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział dwudziesty piąty

*Cami*


Obudziłam się chociaż zapuchnięte oczy niezbyt temu sprzyjały... Jak ja nienawidzę pożegnań.
Mój tata i dziewczyny wyruszyli wczoraj wieczorem do domu... Płakałam przez połowę nocy, a kiedy już zdołałam zasnąć mój mózg zafundował mi maraton koszmarów. Byłam zmęczona, niewyspana, zirytowana, rozkojarzona... mogłabym tak wymieniać bardzo długo, ale wątpię, żeby kogokolwiek to obchodziło. Zeszłam na dół i już od samego początku zaczęłam pokazywać jak bardzo jestem zła na cały świat... Na szczęście moja ciocia jest bardzo wyrozumiałą osobą dlatego też gdy tylko zobaczyła w jakim jestem stanie podeszła w moją stronę i przytuliła mnie najmocniej jak tylko potrafiła i tym samym poprawiła mi humor o jakieś trzydzieści procent. W momencie kiedy zobaczyła cień uśmiechu widniejący na mojej twarzy postanowiła się ulotnić informując mnie tylko o tym, że dziś idzie do pracy na drugą zmianę... Ja natomiast zabrałam się za robienie jakiegoś śniadanka. Od tygodnia no może dwóch zaczynam zauważać u siebie wzmożony apetyt... Z tego co wyczytałam to dobrze, ponieważ w drugim trymestrze ciąży przypada największy przyrost masy ciała... Podeszłam do lodówki i przejrzałam wszystkie półki jednak przez dłuższy czas nie wiedziałam co mam zjeść... Walczyłam sama ze sobą gdyż miałam różne zachcianki, aż w końcu wyjęłam dwie kromki chleba posmarowałam je dżemem, później położyłam na to żółty ser i polałam to wszystko odrobiną płynnego miodu... Spokojnie moje drogie... Wszystko ze mną w porządku... Takie zachcianki to norma... Tym bardziej, że przez poprzednie trzy miesiące nie mogłam patrzeć na żadne jedzenie. Zaopatrzona w talerz z kanapkami i kubek z herbatą owocową powędrowałam na
górę. Postawiłam wszystko na swoim stoliku  nocnym, weszłam pod kołdrę i zaczęłam czytać kolejne rozdziały poradnika delektując się swoim przepysznym śniadankiem... Możecie wierzyć mi lub nie, ale po skonsumowaniu kanapek zrobiłam się tak bardzo senna, że nie byłam w stanie nawet odłożyć książki. Powieki bezwładnie opadły, a ja wreszcie mogłam w pełni oddać się w objęcia Morfeusza... Kiedy otworzyłam oczy z godziny dziewiątej stała się trzynasta. Niemalże zerwałam się z łóżka i szybkim krokiem podeszłam do szafy. Przyznam szczerze, że te kilka godzin snu bardzo dobrze wpłynęły na moje samopoczucie. Czułam się teraz taka rześka, wypoczęta i pełna energii. Wyjęłam z szafy wczoraj zakupioną sukienkę i sweterekpo czym udałam się do łazienki, aby tam przebrać się w wybrany strój. Następnie nałożyłam na twarz delikatny makijaż i wróciłam do pokoju. Przejrzałam się w lustrze i byłam zachwycona... Ciocia miała rację mówiąc, że ciąża mi służy... Dzięki temu, że biorę witaminy moje włosy stały się dłuższe i błyszczące, a delikatnie zarysowany brzuszek dodawał tylko uroku... Hahaha... Bo zaraz popadnę w samozachwyt. Muszę odejść od tego lusterka. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Wzięłam tylko torebkę i zeszłam na dół... Ciocię zastałam w kuchni z czego bardzo się cieszyłam, ponieważ musiałam jej coś oznajmić. Niepewnie weszłam do pomieszczenia jednak ciocia jakimś cudem zdołała mnie usłyszeć gdyż sekundę później jej wzrok
spoczął na mnie i zmierzył moją osobę od stóp do głów... 
- Camciu słońce Ty moje mam wrażenie, że gdzieś się wybierasz... - powiedziała i spojrzała na mnie z tym swoim chytrym uśmieszkiem...
- Przed ciocią nic się nie ukryje... Otóż ma ciocia rację... Wybieram się na obiad do naszych sąsiadów gdyż w piątek otrzymałam zaproszenie od Ashtona... - odparłam delikatnie się rumieniąc...
- Och... On Cię chyba polubił czyż nie?? - spytała i zrobiła krok w moją stronę...
- Oj ciociu... Przecież my się znamy dopiero tydzień... Zaprosił mnie tylko dlatego ponieważ jego mama chciała mnie poznać... - i w tym momencie pożałowałam, że nie ugryzłam się w język... Uśmiech na twarzy cioci powiększył się do niemożliwych rozmiarów, a w oczach pojawiły się jakieś iskierki...
- Toż to jeszcze lepiej!!! Już ma zamiar przedstawić Cię rodzinie...
- CIOCIU! Śmiem powtórzyć, że znamy się dopiero tydzień... - zaczynam się powoli bulwersować, aczkolwiek ta cała sytuacja jest dość zabawna...
- Oj Cami... Przecież wiesz, że istnieje takie zjawisko jak miłość od pierwszego wejrzenia - odparła rozmarzonym wzrokiem i najnormalniej w świecie westchnęła...
- Wychodzę! Nie mam siły na dalsze wysłuchiwanie tych bzdur... - wypowiadałam te słowa niemalże trzęsąc się ze śmiechu... Ach te ciotki... Bywają bardzo pocieszne... Wyszłam z kuchni, założyłam balerinki i skórzaną kurtkę i opuściłam ciepłe wnętrze willi cioci. Szczerze mówiąc to spodziewałam się cieplejszej aury na dworze. Przez okno zdołałam zauważyć, że świeci delikatne słońce, jednak wszystko to psuł zimny i porywisty wiatr, który zapierał aż dech w piersiach. Szybkim krokiem przemaszerowałam przez całe podwórko... Nie minęły dwie minuty, a już znajdowałam się pod domem Ashtona. Bez zastanowienia wcisnęłam przycisk dzwonka i dopiero wtedy mnie olśniło... Raczej nie powinnam przychodzić tak bez zapowiedzi... Może akurat dziś zaplanowali sobie miłe popołudnie, a ja tak się wproszę i... No nie. Jak zwykle mądre myśli przychodzą do mnie po fakcie.
Wprawdzie mogłam jeszcze zawrócić, ale... W tej chwili mahoniowe drzwi otworzyły się i w progu ujrzałam Ashton'a ubranego tak jakoś inaczej... Ciemne dżinsy i czarna bluzka z długim rękawem... Wyglądał bardzo oficjalnie przez co jeszcze bardziej pożałowałam, że w ogóle tu przyszłam... Jednak mina Ashton'a nie wyrażała złości ani rozczarowania... Mówiąc szczerze widniały na niej takie uczucia jak szczęście i radość...
- Witaj Camilo! Właśnie wybierałem się do Ciebie... - jego głos również brzmiał jakoś tak inaczej... Był bardziej promienny i... Ale moment! Czy on powiedział, że zamierzał przyjść do mnie? W takim stroju? Chyba czegoś tu nie ogarniam...
- Witaj Ashtonie... A ja postanowiłam, że wpadnę do Ciebie i wproszę się na obiad o ile jest nadal aktualny... - odparłam dość niepewnie...
- Oczywiście, że jest... Właśnie z tą sprawą miałem zamiar przyjść... Ojej. Ale idiota ze mnie. Wejdź proszę... Pewnie zmarzłaś...
Miałam ochotę się roześmiać... Takim szczerym i niepohamowanym śmiechem... Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mi, że ujrzę Ashton'a uśmiechniętego i opiekuńczego pewnie zrobiłabym to samo... Nigdy w życiu nie uwierzyłabym, że osoba o tak mrocznym charakterze w jeden tydzień może stać się pogodnym człowiekiem. A jednak stwierdzenie, że pozory mylą jest jak najbardziej prawdziwe i aktualne... Zgodnie z zaproszeniem Ashton'a weszłam do środka i od razu otuliło mnie ciepło i przytulność tego mieszkania... Chłopak zamknął drzwi, po czym pomógł mi zdjąć kurtkę i zaprowadził do jadalni. Tam zastałam ślicznie nakryty stół czekający na to, aby ktoś wreszcie zajął przy nim miejsce. Jednak ja uważałam za stosowne, aby poczekać na rodziców Ashton'a. Po kilku
minutach do "pokoju" weszła kobieta średniego wzrostu... Jak na moje oko miała coś koło czterdziestu lat... Może miała więcej, ale wyglądała na dość młodą gdyż była szczupła, zadbana i promienna.
- Dzień dobry nazywam się Alice Montgomery i jestem matką tego oto młodzieńca... A Ty pewnie jesteś Camila... - powiedziała to z tak szczerym uśmiechem, iż automatycznie podbiła moje serce... Od razu wiedziałam, że bardzo ją polubię...
- Bardzo miło mi panią poznać... Oczywiście ma pani rację. Nazywam się Camila Evans i jestem siostrzenicą pani sąsiadki... - mimo tego, że ją polubiłam tak bardzo się zestresowałam, że nie do końca wiedziałam jakie słowa tak na prawdę płyną z moich ust...
- Może to trochę nie na miejscu gdyż gościsz w naszym domu po raz pierwszy, a ja już będę miała do Ciebie prośbę... - wyraz jej twarzy z pogodnego zmienił się na lekko zakłopotany. Jednak ja miałam wrażenie, że dla tej kobiety mogłabym zrobić wszystko... Czy to przypadkiem nie jest troszeczkę dziwne??
- Pański dom, pańskie zasady. Niech pani prosi o co tylko zechce... - odparłam z promiennym uśmiechem... Nagle i niespodziewanie poczułam dłoń na swoim ramieniu. Oczywiście domyślałam się do kogo należy jednak nie wiedziałam co miał oznaczać ten gest... Czy miał dodać mi otuchy, a może to po prostu tylko wyraz zwyczajnej przyjaźni... W tamtej chwili nie miałam zielonego pojęcia, ani nawet czasu, żeby się nad tym zastanowić.
- No więc dobrze... Czy mogłabyś mówić do mnie po imieniu. Kiedy słyszę "pani" czuję się tak bardzo stara...
- Ależ... Nie jest pani stara... No, ale skoro pani prosi... Ojej. Przepraszam... Postaram się...
Kobieta roześmiała się widząc moje zakłopotanie po czym poszła do kuchni jak się domyślałam w celu przyniesienia obiadu. W mojej głowie pałętała się jedna myśl... Przecież ciocia mówiła, że tu mieszkają PAŃSTWO Montgomery wraz z synem no więc gdzie jest ojciec Ashton'a... Jak na razie postanowiłam ugryźć się w język i o nic nie pytać. Z racji tego, że chłopak również gdzieś nagle zniknął postanowiłam się troszeczkę bardziej przyjrzeć pomieszczeniu. Wnętrze było utrzymane w kolorach beżu, kremu i bieli, a to sprawiało, że było jeszcze bardziej przytulne. Jasne panele idealnie wpółgrały z pozostałą kolorystyką natomiast stół wykonany z ciemniejszego drewna stanowił delikatny kontrast gdyż praktycznie cały został przykryty kremowym obrusem. Jak już wcześniej wspomniałam całość prezentowała się wspaniale. Widać, że państwo Montgomery znają się na dekoratorstwie wnętrz. Kiedy skończyłam swoje oględziny w jadalni znów pojawił się Ashton wraz ze swoją mamą tylko, że tym razem w swoich dłoniach mieli różne półmiski. Moje oczy niemalże wyszły z orbit. Jeżeli oni spodziewają się na tym obiedzie jeszcze kilkanaście innych osób no to rozumiem, ale jeżeli takie ilości jedzenia są przeznaczone tylko dla naszej trójki to moim zdaniem, aż nazbyt wiele...

Jednak nikt inny się nie zjawił. Po chwili Ashton po dżentelmeńsku odsunął moje krzesełko, a następnie sam zajął miejsce obok mnie. Jego mama usiadła z mojej drugiej strony i rozpoczęliśmy "ucztę". W międzyczasie pani... przepraszam Alice wypytywała mnie o moje zainteresowania, o przeszłość, o przyszłość... Starałam się odpowiadać uprzejmie, ale jak najbardziej zdawkowo... Nie miałam zamiaru płakać nad obiadem w dodatku u swoich sąsiadów... Przyznajcie sami czyż nie
byłoby to coś dziwnego podczas pierwszego spotkania... Kiedy ja przez chwilę oddałam się swoim myślom Alice zaczęła znów mówić tym swoim miłym i ciepłym głosem.
- Camilo nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że zgodziłaś się zjeść z nami obiad... Aż trudno uwierzyć, ale ostatnią dziewczyną, którą Ashton przyprowadzał była Em...
- Mamo! - uśmiechnięta twarz chłopaka natychmiast zmieniła swój wyraz... Teraz siedział przy mnie ten Ashton, którego widziałam po raz pierwszy na polanie... Powoli zaczynam się domyślać o co w tym wszystkim chodzi, ale żeby mieć pewność muszę jeszcze trochę poczekać...
- Przepraszam Ash... - mina pani Montgomery na chwileczkę zrzedła,
ale już po chwili wszystko wróciło do normy - No, widzę, że już zjedliście to może pójdziecie na górę, a ja pozmywam... - powiedziała i wstała od stołu. Możecie mi wierzyć lub nie, ale ja zagorzała przeciwniczka mycia naczyń miałam ochotę jej jakkolwiek pomóc przy tej czynności... Miała w sobie jakąś przedziwną moc, która mnie przyciągała i jestem pewna, że choć cząstkę tej mocy przekazała w genach swojemu synowi...
- W takim razie chodźmy - odparł Ashton i znów jego twarz złagodniała... Ten człowiek nosi wiele masek, a moim zadaniem będzie odkrycie jego prawdziwej osobowości i to w jak najszybszym czasie... Wstałam od stołu, podziękowałam za przepyszny obiad i powędrowałam za Ashton'em. Chłopak prowadził mnie najpierw po dość krętych schodach następnie długim korytarzu, aż wreszcie stanęliśmy przed ciemnymi drzwiami, które jak już się domyśliłam prowadziły do jego pokoju.
- Camilo poznaj moje królestwo - powiedział tajemniczym tonem i delikatnie pchnął drzwi. Moim oczom ukazało się ciemne wnętrze, ale tak jak każdy kąt w tym mieszkaniu, na swój sposób przytulne. Ściany pomalowane zostały na granatowo, wszystkie meble od szaf po łóżko były koloru czarnego... Jedynym źródłem światła było niewielkie okno... Tylko dzięki niemu można było dostrzec, że na ścianach zostały powieszone różne plakaty i zdjęcia... - Zamierzasz wejść czy będziemy się tylko przyglądać? - spytał, ale w jego głosie słyszałam rozbawienie, a nie złość... Wiem, że zaraz mogę przyczynić się do zmiany jego nastroju, no ale moja ciekawość nie zna granic... Jednak zanim przystąpiłam do działania posłusznie weszłam do ciemnego pokoju. Chłopak chwycił moją dłoń i delikatnie pociągnął w stronę łóżka w taki sposób, iż po chwili oboje siedzieliśmy obok siebie i najzwyczajniej w świecie się z siebie śmialiśmy... Spokojnie... Ja też cały czas się dziwię temu, że nasze relacje tak szybko się polepszyły... Ale mówiąc szczerze jestem pozytywnie
zaskoczona, a przy tym zadowolona, bo to sprzyja mojemu planu. Po dłuższej rozmowie o wszystkim i o niczym postanowiłam przystąpić do akcji...
- Ashton... Kim jest dla Ciebie ta dziewczyna, o której wspomniała Twoja mama? - i znów ta sama metamorfoza... Z jednej strony to nie dziwię się, że inni ludzie stwierdzili iż bezpieczniej będzie zostawić ten temat w spokoju... Jednak ja nie jestem z tych co się tak łatwo poddają... Poza tym w głębi duszy wiem, że Ashton jest zbyt dobrym człowiekiem, żeby móc zrobić krzywdę osobom, które na to w żaden sposób nie zasłużyły...
- Dla mnie ta dziewczyna jest nikim i błagam Cię Cami na tą chwilę to musi Ci wystarczyć... A tak w ogóle to też mam pewne pytanie...
Miałam ochotę tupnąć nogą i zacząć krzyczeć gdyż nie lubię kiedy ktoś najzwyczajniej w świecie zmienia temat, ale z racji tego, iż Ashton pozostawił we mnie okruszynę nadziei na to, że w najbliższej przyszłości dowiem się czegoś więcej postanowiłam opanować swoje emocje.
- Zamieniam się w słuch - odparłam spodziewając się najgorszego... Skoro ja zapytałam o niejaką Emily to równie dobrze Ashton może ponownie zapytać o ojca mojego dziecka...
- Czy masz jutro wolne południe, bo jeżeli tak to chciałbym Cię zabrać w pewne miejsce... - znów udało mu się zbić mnie z pantałyku... W sumie to nie mam żadnych planów, a spędzanie dnia samotnie w domu może się dla mnie skończyć różnie więc...
- Jesteśmy umówieni... A teraz przepraszam Cię najmocniej, ale będę musiała się powoli zbierać, bo po pierwsze moja ciocia zaraz idzie do pracy, a po drugie jakoś gorzej się poczułam i... - nie zdołałam dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ Ashton wszedł mi w słowo...
- W takim razie odprowadzę Cię... Bo jeszcze byś zemdlała i co wtedy...
Pomińmy fakt, że nasze domy są oddalone od siebie o jakieś dwadzieścia metrów... No nieważne... Jakby nie patrzeć to w sumie każdy pretekst jest dobry. Zeszliśmy na dół, gdzie zastaliśmy panią... ugh! Zastaliśmy Alice. Pożegnałam się z nią i obdarzyłam ją najszczerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Następnie założyłam kurtkę i wyszłam na zewnątrz wraz z Ashton'em. W momencie kiedy do moich nozdrzy dotarło świeże powietrze od razu lepiej się poczułam, mimo wszystko miałam ochotę znaleźć się już w swoim pokoju i trochę odpocząć. Nim się spostrzegłam staliśmy pod schodami prowadzącymi do mojego ówczesnego mieszkania. Nie wiedziałam jak mam się z nim pożegnać. Coś podpowiadało mi, żeby go uścisnąć, albo pocałować w policzek jednak jakoś
brakowało mi odwagi. Na szczęście tym razem "Ash", jak nazywa go jego mama, przejął inicjatywę i już po chwili poczułam jego miękkie i ciepłe wargi na swoim prawym policzku.
- Dziękuję za mile spędzone południe i do zobaczenia jutro... - powiedział lekko speszony, jakby obawiał się mojej reakcji na jego śmiałość. Oczywiście nie miał czego, bo od razu na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- To ja dziękuję za zaproszenie... Do jutra... - odparłam i odwróciłam się. Nie minęła minuta, a już znajdowałam się we wnętrzu mojego domu. Nie zdejmując wierzchnich ubrań poszłam szybko do kuchni skąd miałam idealny widok na to co dzieje się przed domem. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam oddalającego się chłopaka. Uśmiech na mojej twarzy cały czas się powiększał, aż dziwne, że jeszcze nie zaczęły mnie boleć policzki.
- No i jak tam randka u teściów? - do moich uszu dotarł roześmiany głos ciotki. Muszę przyznać, że trochę mnie wystraszyła, gdyż pojawiła się w pomieszczeniu tak nagle i bezszelestnie, a w dodatku to pytanie... Odwróciłam się w jej stronę, a moje usta nadal wygięte były w ogromnym uśmiechu. Miałam pewność, że nic i nikt nie zepsuje mojego obecnego nastroju.
- Ciociu najdroższa! Po pierwsze to był przyjacielski obiad, a po drugie jadłam go tylko z Ashton'em i jego mamą...
- Ach no tak! Zapomniałam, że Josh wyjechał tydzień temu w delegację... - i w tym momencie zyskałam odpowiedź na dręczące mnie od początku obiadu pytanie. Jak dobrze, że nie musiałam o nic nikogo wypytywać... - Mniejsza o to. Opowiadaj tak ogólnie jak było... Tylko się streszczaj, bo za chwilę mam być w pracy. - ciocia mówiła takim tonem, iż miałam wrażenie, że ona przeżywała ten
cały obiad bardziej ode mnie... W jej oczach znów pojawiły się te błyszczące ogniki... Ona jest niemożliwa... ale jak bardzo kochana...
- Cóż mogę Ci opowiedzieć? Najpierw poznałam Alice, później zjedliśmy przepyszny obiad, a na samym końcu udaliśmy się do pokoju Ashton'a i... porozmawialiśmy sobie trochę.... - mówiłam dość spokojnie, aczkolwiek jakaś cząstka mnie niemalże skakała ze szczęścia z racji tego, że ogólnie takie "wydarzenie" miało miejsce.
- Och! Kazała Ci mówić do siebie po imieniu? Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo przypadłaś jej do gustu... - powiedziała jeszcze bardziej rozpromieniona i mimochodem spojrzała na zegarek wiszący dosłownie nad moją głową. - O Mój Boże jak późno... No to ja lecę... Będę jutro koło dziesiątej.
- Okej! - odparłam i uścisnęłam ją mocno na pożegnanie. Kiedy już byłam pewna, że wyszła i po nic nie wróci, zamknęłam za nią drzwi na klucz i udałam się na górę. Jak najszybciej się przebrałam w wygodniejsze ubrania, zmyłam makijaż i związałam włosy w niechlujnego koka na czubku głowy. Wreszcie tak przygotowana mogłam wejść pod ciepły kocyk i zacząć czytać kolejne rozdziały poradnika...
*********************************************************************************
Hej! Haj! Heeeloooł!!! Czy jesteście zdolne uwierzyć, że półmetek wakacji już za nami?? Do mnie to jakoś nie dociera... No, ale jak narazie lepiej o tym nie myśleć i cieszyć się całym miesiącem, który został... A ja przychodzę do Was tak jak (praktycznie) co sobotę i mam nadzieję, że Was nim nie zawiodłam... Moim skromnym zdaniem nie jest on jakiś cudowny, ale do najgorszych też raczej nie należy... Przepraszam, że ostatnio moje opowiadanie jest nudne jak flaki z olejem, ale obiecuję, że najbliższe rozdziały przyniosą ze sobą wiele wyjaśnień i ciekawych akcji, także opłaca się czekać cierpliwie... No, a teraz może przejdę do pytań:
1, Czy Wy też podzielacie entuzjazm cioci Becky w związku z tym obiadem u Ashton'a
2. Jak podoba się Wam pani Alice Montgomery?
3. Myślicie, że Ashton w końcu wyzna Cam prawdę o Emily i Jasonie?
4* Co sądzicie o Drag Me Down!!!
Boże ta piosenka to jest czysta perfekcja, cud, życie, WSZYSTKO!!! Nie mogę przestać jej słuchać *o*
Dzielcie się swoją opinią w komentarzach, na które zawsze z wielką niecierpliwośćią czekam ! Ja tymczasem mykam, aby oddać się w całości słuchaniu DMD <3
Pozdrawiam bardzo serdecznie Was wszystkich!!! Rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom, tym komentującym, a także tym którzy tylko czytają!!! <3

Aleksandra ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz