środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział trzydziesty czwarty

Camila
Kolejny świąteczny dzień… Boże Narodzenie… Co więcej, właśnie dziś obchodzę swoje dwudzieste pierwsze urodziny… Nie powiem, ale zapowiadają się dość uroczyście… Zawsze spędzałam je z moimi przyjaciółkami, ale jakby nie patrzeć ten rok całkowicie różni się od pozostałych, więc nie jestem jakoś zawiedziona czy coś… Po prostu czuję się dość niepewnie, ale nie powinnam się stresować ani przejmować, bo to źle wpływa na moje maleństwo, a i tak zanadto je narażałam ostatnimi czasy… Leżąc na łóżku i gapiąc się w sufit, wykonałam kilka ćwiczeń oddechowych, aż w końcu postanowiłam wstać i zejść na dół… W kuchni już krzątała się ciocia, a mój tata chyba jeszcze spał. Otworzyłam lodówkę i zaczęłam przygotowywać dla siebie jakieś pożywne śniadanie… Podczas gotowania i konsumowania czas umilała mi rozmowa z ciocią. Później dołączył do nas także mój ojczulek. Atmosfera zrobiła się naprawdę przyjemna i cieplutka… Jedyne co delikatnie mnie dziwiło i niepokoiło to fakt, że żadne z nich nie poruszyło tematu moich urodzin… Żadnych życzeń, no dosłownie i kompletnie nic… Nawet nie wspomnieli o dzisiejszym przyjęciu czy kolacji u państwa Montgomery… Z drugiej strony może to dla mnie lepiej… Kiedy już zjadłam swój posiłek, wstałam i niepostrzeżenie wymknęłam się z kuchni… Szczerze mówiąc, nie musiałam się jakoś starać, gdyż rodzeństwo zajęło się rozmową na ważne dla nich tematy, więc najstosowniejszym było się ulotnić… Znalazłam się w swoim pokoju i od razu zerknęłam na zegarek. Było sporo po dziesiątej, ale mimo wszystko do całej uroczystości zostało jeszcze kilka godzin… Stwierdziłam, że zrobię sobie takie leniwe przedpołudnie… Nie chciało mi się przebierać, ani malować, kiedy wiedziałam, że za kilka godzin musiałabym powtarzać całą tą ceremonię… Dlatego też przez kilka minut przemieszczałam się bez celu po pokoju. Przejrzałam spakowaną niedawno torbę, dorzuciłam parę rzeczy, poprawiłam kocyk w łóżeczku i zrobiłam jeszcze kilka innych błahostek. W końcu usatysfakcjonowana usiadłam na swoim łóżku z laptopem na kolanach i zaczęłam przeglądać różne fora internetowe na temat ciąży i dzieci… Ostatnio zauważyłam, że książki i poradniki mi już nie wystarczają. Wiadomo, że psychologowie czy jacyś inni specjaliści inaczej postrzegają temat macierzyństwa niż właśnie matki lub kobiety oczekujące dziecka… Czytając wypowiedzi dziewczyn w moim wieku, a nawet młodszych czułam się, że nie jestem jakimś wyjątkiem... Że na całym świecie znajduje się ogromna ilość samotnych matek… To dodawało mi otuchy… Świadomość, że ktoś ma podobny problem sprawiał, że patrzyłam na moją sytuację z całkiem odmiennej perspektywy… Podziwiałam wszystkie dziewczyny, które z taką łatwością opisują swoje przygody czy odczucia i dzielą się nimi z całym światem… Wiele razy zbierałam się w sobie i również miałam napisać coś od siebie… Nie na forum, ale na czacie, który również znajdował się na każdym forum, ale za każdym razem rezygnowałam z tego pomysłu. Dziś jednak z racji tego, że bardzo mi się nudziło i potrzebowałam kontaktu z osobami, które naprawdę mogą zrozumieć moją sytuację, odważyłam się i napisałam. Chyba nie zdołacie sobie wyobrazić mojego szerokiego uśmiechu na twarzy, kiedy dostałam tak wiele miłych i pozytywnych odpowiedzi… Rozentuzjazmowana i z wypiekami na twarzy kontynuowałam rozmowę… Poznałam trzy naprawdę cudowne przyszłe mamy: Biley (17 lat), Dorothy (23 lata) i Amy (19 lat). Poznałam historię każdej z osobna… Powiem szczerze, że wszystkie na swój sposób były okropne… Czytając ich wypowiedzi, na początku nie byłam w stanie uwierzyć, że mężczyźni są zdolni do robienia tak strasznych rzeczy… To aż nieprawdopodobne, że aż tyle kobiet i dziewczyn zostało skrzywdzonych… No, ale wracając do naszej rozmowy. Po wymienieniu się swoimi historiami doszłyśmy do wniosku, że faceci to chamskie świnie… Chociaż… zdarzają się wyjątki… Potwierdzeniem jest na przykład mój Ashton, no i Max (obecny narzeczony Dorothy).
Tak bardzo się wkręciłam w to czatowanie, że zapomniałam o bożym świecie… Dopiero dźwięk przychodzącego SMS-a wyrwał mnie ze szponów internetowego forum. Sięgnęłam po telefon i odblokowałam go jednym ruchem. Okazało się, że wiadomość wysłał Ashton, a jej treść brzmiała następująco: „Kochanie, możesz zacząć się już szykować… Będę po ciebie za jakąś godzinę :* „ Z niedowierzaniem zerknęłam na zegarek. Była 15.30... To nie może być prawda… Sprawdziłam godzinę jeszcze raz, ale o pomyłce nie było mowy, gdyż wskazówki zegara na ścianie również wskazywały piętnastą trzydzieści… Szybko wstukałam krótką wiadomość pożegnalną z prośbą o numery telefonów każdej z dziewcząt i zamknęłam laptopa… Kiedy ten czas tak zleciał?? Przecież to miała być tylko chwilka… Tak żeby zapełnić wolny czas. No nieważne… Teraz muszę ogarnąć się w ekspresowym tempie… Wstałam z łóżka, wzięłam sukienkę z fotela i szybko powędrowałam do łazienki, aby się w nią przebrać… Miałam trochę problemów z zamkiem, ale ostatecznie po pięciu minutach sapania i stękania udało mi się go zapiąć. Wróciłam do pokoju, usiadłam przy biurku i zajęłam się fryzurą… Nie miałam czasu na prostowanie czy kręcenie włosów, dlatego postanowiłam je upiąć w szybki i prosty sposób, ale tak, aby wyglądało elegancko. Po trzech nieudanych próbach rzuciłam wszystkie spinki i gumki w kąt, rozczesałam porządnie włosy i przyznałam, że od biedy może być i tak… Oczywiście w duchu przeklinałam siebie za to, że spędziłam większość czasu na forum zamiast od dwóch godzin już się przygotowywać, ale mimo wszystko uśmiechałam się pod nosem i wiedziałam, że nie był to czas stracony. Wydobyłam z szuflady wszystkie potrzebne mi kosmetyki i zabrałam się za makijaż… Nie wiem jakim cudem mi się to udało, ale wyrobiłam się i to przed czasem… O godzinie szesnastej dwadzieścia pięć stałam już w hallu. Ubrana w płaszczyk i kozaczki czekałam na przybycie Ashton’a. Ostatnie spojrzenie w lustro i… dzwonek do drzwi. Nie pytajcie mnie, dlaczego nagle zaczęłam się stresować… W końcu normalne osoby raczej nie stresują się przed własnym przyjęciem urodzinowym, czyż nie?? No, ale jakby nie patrzeć ja nigdy nie byłam tą normalną… Z niepewnym uśmiechem otworzyłam drzwi. Na widok Ashton’a oniemiałam… Ubrany był w najprawdziwszy garnitur, a nawet miał wystylizowane włosy…
- Witam cię Camilo… Gdybyś mieszkała trochę dalej, to przyjechałbym po ciebie i to białą limuzyną, ale z racji tego, że jesteśmy sąsiadami, musi uszczęśliwić cię spacer obok mojej skromnej osoby… - wypowiedział te słowa tak, jakby miał je już wcześniej ułożone, ale jego swobodny ton nie wskazywał na coś podobnego… Ale dobrze wiemy, że to jest najmniej istotne. Fakt, iż swoją wypowiedzią i szczerym uśmiechem potrafił odpędzić ode mnie wszystkie przykre myśli, był dla mnie najważniejszy.
- Witaj Ashtonie… Spacer u twego boku wydaje się równie przyjemny, co podróż limuzyną… - odparłam i cmoknęłam go w policzek. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej i złapał mnie za rękę…
- No więc chodźmy…
Tak zrobiliśmy. Zamknęłam dom na klucz i po jakichś trzech minutach znaleźliśmy się przed mieszkaniem Ashton’a. Mój narzeczony otworzył drzwi, a moim oczom ukazała się gromadka najbliższych mi osób stojąca w hallu. Tata, ciocia, rodzice Ashton’a, ale także moje dwie przyjaciółki, które nie wiem jakim cudem się tutaj znalazły… Na mój widok zaczęli śpiewać „wszystkiego najlepszego”. Łzy wzruszenia od razu pojawiły się w moich oczach… Miałam ochotę podejść do nich jak najbliżej i każdego z osobna wyściskać… Jednak nie ruszyłam się z miejsca… Stałam ramię w ramię z Ashton’em i czułam jego ciepłą dłoń na swojej. Nie da się opisać co czułam w tamtym momencie… Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie… Wszyscy mówią, że w urodzinach najbardziej nie lubią tych publicznych życzeń, tego skrępowania, tej niewiedzy jak się zachować… Ja nigdy tego tak nie odczuwałam… Dla mnie to było coś wspaniałego… I owszem, może stałam jak kołek, ale w żaden sposób nie czułam się niepewnie. Wiedziałam, że osoby, które tutaj przebywają, kochają mnie i są tutaj tylko i wyłącznie dla mnie… Kiedy już wszyscy ucichli, ja od razu zaczęłam dziękować… Jednak szybko zostało mi to przerwane, gdyż wszyscy goście dosłownie rzucili się na mnie z osobistymi życzeniami i prezentami… Nie wiedziałam tylko  dlaczego to wszystko odbywa się w hallu, ale nie miałam okazji się nad tym jakoś dłużej zastanawiać. Po wysłuchaniu wszystkich przepięknych słów i odebraniu przeróżnych pudełek oraz torebek, wreszcie przeszliśmy do salonu. Tam czekała na mnie kolejna niespodzianka… Muszę przyznać, że Ashton bardzo się postarał, jeżeli chodzi o wystrój salonu. Wszędzie były balony i tego typu dekoracje… Wiele osób może stwierdzić, że w wieku dwudziestu jeden lat nie przystoi na tego typu ozdoby, ale według mnie to było bardzo urocze…
Wszyscy zajęliśmy swoje miejsca i zaczęliśmy konsumować kolację, a raczej taki późniejszy obiad. Oczywiście bardzo mnie korciło, żeby chociaż zerknąć do środka tych wszystkich podarków, ale stwierdziłam, że najstosowniej będzie, kiedy otworzę je wszystkie w domu. Po zjedzeniu dwóch głównych dań i ogólnej wymianie zdań, goście jakby podzielili się na dwie grupy. Rodzice Ashton’a, ciocia i tata znaleźli jakiś wspólny temat, natomiast ja, Ashton, Mandy i Natalie przysunęliśmy się do siebie i ściszonymi głosami rozmawialiśmy o rzeczach dla nas istotnych… To znaczy… Tak naprawdę to udzielałyśmy się tylko we trzy. Ash wyłączył się całkowicie i skupił swój wzrok na mnie…
- Tak w ogóle to na ile przyjechałyście? – spytałam.
- A co, już masz nas dość? – zaśmiała się Mandy, na co ja udałam wielkie obruszenie…
- No właśnie nie! Bardzo się za wami stęskniłam i… mamy wiele spraw do omówienia…
- Wyjeżdżamy dwudziestego dziewiątego… - odparła spokojnym tonem Natt…
- No… Myślę, że uda nam się wszystko nadrobić…
Rozmawiałyśmy tak dość długo… Około godziny osiemnastej Ashton nagle oprzytomniał, wstał i zniknął gdzieś w kuchni… Wszyscy popatrzyli na mnie z lekką dezorientacją w oczach, ale i ja nie miałam pojęcia o co chodziło… Na szczęście wszystko wyjaśniło się po pięciu minutach, kiedy mój ukochany wrócił z ogromnym tortem… Znów nie potrafiłam ukryć ogromnego zaskoczenia i wzruszenia… Fakt, że on się tak bardzo dla mnie postarał sprawiał, że wokół mojego serca pojawiała się jakaś cieplutka otoczka… Chłopak postawił tort na stole i zwrócił się do mnie:
- Jako, że ty jesteś solenizantką to na tobie spoczywa obowiązek pokrojenia go – w tym momencie podał mi nóż i wskazał na ogromne ciasto.
Chwilę mi zajęło, zanim zdecydowałam jak się do tego zabrać, ale w końcu mi się udało… Po niedługim czasie, każdy zajadał się tymi wspaniałymi słodkościami, ciszę przerwał zachwycony głos cioci:
- Ashtonie, sam go upiekłeś?
Siedem par oczu zwróciło się w stronę zakłopotanego i zarumienionego chłopaka…
- Sam go wybrałem i zakupiłem – odparł w końcu, czym wzbudził rozbawienie wszystkich gości… Nie chciałam, żeby czuł się jeszcze bardziej zakłopotany, dlatego od razu dałam mu całusa… Od razu się rozchmurzył…

***

Po godzinie dwudziestej zaczęliśmy się zbierać… Jeszcze raz podziękowałam za poświęcenie czasu na zorganizowanie przyjęcia oraz za wszystkie prezenty. Ofiarowałam także pomoc w sprzątaniu, ale ani Ashton, ani jego rodzice nie chcieli nawet o tym słyszeć… Nie pozostało nam nic innego, jak pożegnać się, zabrać prezenty i wrócić do domu… Oczywiście zanim to wszystko uczyniłam,  musiałam jeszcze pożegnać się czule z moim narzeczonym… Dopiero wtedy spokojnie opuściłam jego mieszkanie i dołączyłam do mojego taty, ciotki, Mandy i Natt… Po dotarciu do domu we trzy zniknęłyśmy w moim pokoju. W końcu mogłam zaspokoić ciekawość i obejrzeć wszystkie prezenty.  Zaczęłam od torebeczki, którą wręczali mi państwo Montgomery. Znalazłam w niej błękitne śpioszki z prześlicznym wzorkiem oraz kolczyki – małe, białe perełki. Podałam je dziewczynom i bez zastanowienia sięgnęłam po najmniejsze pudełeczko. Rozwiązałam tasiemkową kokardkę najdelikatniej jak potrafiłam i odwinęłam błyszczący papier. Z szybko bijącym sercem otworzyłam „wieczko”. Moim oczom ukazał się piękny wisiorek z przewieszką w kształcie litery „A”. Teraz już byłam w stu procentach pewna od kogo był ten podarunek… Ze łzami w oczach zabrałam się za otwieranie kolejnego prezentu. Była w nim mała grzechotka i ramka ze zdjęciem. Fotografia przedstawiała mojego tatę obejmującego mamę, która w swoich ramionach trzymała małe białe zawiniątko… Wzruszenie przybrało na sile. Na szczęście przedostatni prezent ujarzmił trochę moje emocje… Mianowicie ciocia podarowała mi kwiecistą sukienkę oraz smoczek dla maleństwa. Został mi tylko jeden upominek. Szczerze mówiąc właśnie on wzbudził u mnie największą ciekawość, gdyż był ogromny w porównaniu do pozostałych. Dziewczyny, aż się wyprostowały widząc, że zabieram się za otwierania prezentu od nich… Nie powiem, ale trochę się namęczyłam gdyż starałam się nie uszkodzić ozdobnego papieru. Na szczęście udało mi się dostać do pudełka bez obrywania czy przedzierania. Dziewczyny wstrzymały oddech, a ja zajrzałam do środka… No i znów się rozczuliłam… W środku znajdowała się antyrama z kolażem naszych wspólnych zdjęć… Oprócz niej znajdował się tam jeszcze rożek dla dziecka. Podeszłam do nich i jeszcze raz mocno je uścisnęłam…
- No już! Koniec tych czułości… Przecież musimy jeszcze poważnie porozmawiać… - odparła Natt.
Szczerze mówiąc sądziłam, że odbędzie się to dopiero jutro, ale skoro już poruszyłyśmy ten temat, to…
Rozłożyłyśmy się wygodnie na łóżku i zaczęłyśmy rozmawiać…
- No więc… Zaczynaj Cam, bo jakby nie patrzeć to ty najbardziej chciałaś się z nami czymś podzielić…
No tak… Przecież dziewczyny jeszcze nic nie wiedzą o zaręczynach z Ashton’em. I znów stresuję się przed wyjawieniem tej informacji… Myślałam, że przynajmniej przed dziewczynami się nie będę tak stresować, poza tym mam już w tym trochę wprawy, a mimo to nadal coś mnie stresowało przy poruszaniu tego tematu… Dlatego właśnie nie odezwałam się ani słowem, tylko pokazałam im prawą dłoń…
- Mamy cię zabrać do kosmetyczki, żeby zrobiła ci coś z paznokciami?? – spytała Mandy, a ja się załamałam… Niby nie blondynka, a jednak… I nie mam na celu urażenia tu dziewczyn o tym kolorze włosów, ale wszyscy wiemy jaka jest o nich powszechna opinia…
- Nie kochanie… Salon kosmetyczny jest ostatnim miejscem, którego teraz potrzebuję… - odparłam… Cała nadzieja w Natt… Jednak i ona jakoś dziś była mało spostrzegawcza, więc byłam zmuszona do wyspowiadania się… - Ashton mi się oświadczył… a ja powiedziałam „tak”…
I znów ich zachowanie mnie zaskoczyło… Normalnie zaczęłyby skakać, aż po sufit na takie wieści, a teraz patrzyły na mnie takim wzrokiem, jakbym im powiedziała, że kogoś zabiłam… Nie rozumiałam o co im chodzi, ale nie miałam zamiaru też z nich tego wyciągać… Wiedziałam, że za chwilę wszystkiego się dowiem…
- Ekhem… - aha! Natt chrząka, a to oznacza poważny ton i masę pouczeń… - Camilko… Nie odbierz tego źle, ale… Uważam, że zbyt szybko podjęłaś taką decyzję… - tu zatrzymała się na chwilę, jakby szukała odpowiednich słów i określeń… Nie zajęło jej to długo, dlatego ciszę w pokoju znów wypełnij jej spokojny, ale dość oschły głos. – Znasz Ashton’a niecałe cztery miesiące… Chciałabym ci przypomnieć jak zareagował, kiedy zobaczył cię po raz pierwszy… Okej, uratował cię kilka dni później, ale… on jest brutalny Cam… Sama mówiłaś, że prawie pobił tego chłopaka na śmierć… Co będzie jeśli po jakimś czasie zdenerwuje się na ciebie, albo na twoje maleństwo?? – jej ton głosu był w tym momencie bardzo irytujący… Co więcej, jej wypowiedź była całkowicie niedorzeczna… One o nim nic tak na dobrą sprawę nie wiedzą!!!
- Po czyjej stronie jesteście?? Widzę, że za wszelką cenę chcecie postawić Ashton’a w najgorszym świetle… Myślicie, że w ten sposób będę inaczej patrzeć na sytuację z Harrym? Jeśli tak, to bardzo się mylicie… Harry mnie zdradził i choćby nie wiem jak się starał, to dalej będzie dla mnie zerem… A widzicie, żeby się starał?? Nie! Wybrał Caroline! I on też się żeni! To dlaczego ja nie mogę sobie ułożyć życia?! Swoją drogą Natt… Użyłaś argumentu, że Ashton jest brutalny… A co zrobił Harry kiedy nie zastał mnie w domu?? – pytanie zawisło w powietrzu… Myślałam, że już wygrałam, ale tym razem to ja się myliłam…
- Camila, to są całkiem dwie inne sprawy… Harry złapał mnie tylko za nadgarstki, a Ashton mało nie zabił tego chłopaka… - widziałam, że zaczyna się coraz bardziej denerwować…
- Patrz… A jeszcze nie tak dawno twierdziłaś, że gdyby nie Niall to nie wiesz jakby się to dalej potoczyło?? – i cała przyjemność dzisiejszego dnia minęła… Ale to nie moja wina… Nie pozwolę na to, żeby Harry uważany był za kogoś lepszego od Ashton’a…
- Od razu zaznaczyłam, że nie chcę cię nastawiać przeciwko niemu…

- To nie ma sensu… Harry układa sobie życie z Caroline, ja też mam prawo do miłości… - postawiłam na swoim i nie miałam zamiaru słuchać niczego o Stylesie… Dobre humory już nam nie wróciły dlatego każda z nas przebrała się w piżamy i bez słowa położyłyśmy się spać.. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz