wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział trzydziesty drugi

*Harry* KLIK!

Mam dość! Mam szczerze dość tego wszystkiego, co dzieje się obecnie wokół mnie! Caroline jest wprost nie do wytrzymania... Kiedy już, wbrew własnej woli, podjąłem ostateczną decyzję, myślałem, że będę miał coś do powiedzenia… Niestety w tej kwestii również się myliłem…
Chciałem, żeby nasz ślub był cichy i skromny... No właśnie, chciałem.... Caroline natomiast postawiła mnie przed faktem dokonanym. Któregoś dnia przed moim nosem pojawiła się lista gości, która liczyła coś koło stu pięćdziesięciu osób... Okej to jakoś przebolałem… Ale to był dopiero początek... Wybieranie między takimi durnotami, jak bukiet kwiatów w kolorze pudrowego różu czy kremowego to również błahostka... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Car każdy najmniejszy szczegół uważa za wielki problem i oczywiście pyta mnie o zdanie, ale i tak decyduje później sama, nie zwracając uwagi na żadne moje sugestie… Chłopcy nie mówią nic... Po prostu ją znają... Wiedzą, że jakbym się sprzeciwił, to koniec z moją karierą w zespole... A to równałoby się z rozpadem zespołu... Gdyby chodziło tylko o mnie, sprzeciwiłbym się od razu, ale... Nie mogę zrobić tego reszcie ani fanom... I tym o to sposobem skazuję siebie na dożywotnie cierpienie u boku dziewczyny, której wprost nienawidzę... A wszystko mogło być tak pięknie... Czasami nawet sobie wyobrażam, że są to przygotowania do mojego ślubu z Cam, że każdą decyzję podejmujemy wspólnie, że razem wypisujemy zaproszenia według wcześniej ustalonej listy, że nie przejmujemy się takimi bzdetami, jak odcienie danego koloru, ale kiedy tylko dociera do mnie brutalna rzeczywistość, jest jeszcze gorzej... Dlaczego? Bo myśli, że to Camila stanie ze mną na ślubnym kobiercu sprawiają, że wszystko widzę w jasnych barwach, ale w momencie kiedy uświadamiam sobie, że tak naprawdę mam wziąć ślub z Caroline, moje serce kruszy się na coraz mniejsze kawałki...
- Och tu jesteś kochanie... - usłyszałem głos Carol i aż się wzdrygnąłem... - Chciałam cię tylko poinformować, że jadę z Nancy na przymiarkę sukni ślubnej...
Nie odpowiedziałem ani słowem, nawet się nie odwróciłem... Niech sobie jedzie, gdziekolwiek tylko chce i na ile chce... Naprawdę mało mnie to obchodzi… Ja chcę tylko, żeby mnie zostawiła w spokoju i pozwoliła zatopić się w marzeniach oraz  rozmyślaniach o mojej Cami... Po chwili usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwiami... Zamknąłem oczy i znów ujrzałem malutką, uśmiechniętą dziewczynę, która jest teraz gdzieś, nawet nie wiem gdzie… Pewnie układa sobie życie z facetem, który doceni, że ma przy sobie taki skarb… Oby się jej powiodło… Tego jej życzę z całego serca…


*Camila*
- Harry zapewniam cię, że możesz wziąć ją na ręce... - zerknęłam w jego stronę i znów ujrzałam, jak się stresuje i niepokoi...
- Ale ona jest taka malutka i kruchutka... Nie chcę jej skrzywdzić... - mimo tego podszedł w naszą stronę i położył swoją dłoń na moim ramieniu... 
- Harry, nic jej się nie stanie... - po raz kolejny spróbowałam... I tym razem podziałało... Nie do końca, ale jednak... Styles pochylił się i dotknął maluteńkiej piąstki naszej córeczki. Maleństwo otworzyło oczka i uśmiechnęło się. W tej samej chwili moje oczy wypełniły się łzami wzruszenia... 
- Cami... - usłyszałam rozradowany szept mojego ukochanego... 
- Cami... Cami przepraszam, że budzę cię tak wcześnie, ale informuję tylko, że wychodzę do pracy... Jakbyś się źle poczuła to dzwoń albo informuj Ashton'a... - słowa cioci wybudziły mnie z tego cudownego snu... Niechętnie otworzyłam oczy, ale jej już nie było... Świetnie! Przewróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy z nadzieją, że w jakiś sposób wrócę do moich sennych marzeń... Niestety... Rozbudziłam się na dobre... Zerknęłam na zegarek. Wyświetlał godzinę 6.34. Wspaniale... Wprost idealna pora... Gwałtownie odrzuciłam kołdrę i wstałam z łóżka. Oczywiście za chwilę tego pożałowałam, gdyż moje ciało owiało przeraźliwie zimne powietrze... Miałam wrażenie, że za chwilę zacznę płakać, a nawet wrzeszczeć... Nie minęły nawet cztery minuty tego dnia, a ja już miałam dość... Głównie dlatego, że rzeczywistość ze snu była o niebo lepsza od tej, która obecnie mnie otacza... Wiem, że nie powinnam tak myśleć... Wiem, że i tak mam dobrze, bo mieszkam w willi, od wczoraj mam kochającego narzeczonego, a za kilka miesięcy zostanę matką, jednak... ja jestem na tyle dziwna, żeby na to wszystko narzekać i oczekiwać rzeczy niemożliwych...  Burze hormonów, wahania nastrojów - to wszystko jest normalne, tylko czy ja nie za dużo podciągam pod ten stan? Zirytowana podeszłam do szafki i wyjęłam z niej szare spodnie od dresu oraz najszerszy sweter jaki tylko posiadałam... Nie zależało mi na ładnym wyglądzie... Ogólnie w tym momencie nie zależało mi na niczym... Nie miałam ochoty na nic... Tak... To się właśnie nazywa chandra gigant... Poszłam do łazienki, umyłam twarz w celu jakiegoś otrzeźwienia (nie pomogło) i w końcu się przebrałam... Zajęło mi to maksymalnie dziesięć minut, po czym wyszłam i postanowiłam zejść do kuchni... Wprawdzie nie byłam głodna (a to ostatnio nie zdarzało się w ogóle), ale musiałam wziąć te witaminy... Powszechnie wiadomo, że branie jakichkolwiek lekarstw na czczo nie jest
czymś odpowiednim, dlatego wmusiłam w siebie dwie kanapki i ponownie udałam się do własnego pokoju... Jeżeli zastanawiacie się, czy mój humor uległ jakiejkolwiek poprawie, moja odpowiedź brzmi nie! I jak na razie nie zapowiada się na coś takiego. Na szczęście mój zdrowy rozsądek zaczął się budzić i informować, że negatywne emocje źle wpływają na dziecko, dlatego zaczęłam się trochę uspokajać. Wzięłam wczoraj zakupiony poradnik z mojej półki, usiadłam na szerokim parapecie i zaczęłam czytać...

***

- A ty znowu w tych książkach?? - z czytelniczego transu wyrwał mnie głos Ashton'a. Muszę
przyznać, że gdy tylko go usłyszałam, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Byłam świadoma, że moja monotonia i nuda się skończyły...
- Ta bezbarwna codzienność jest tak przytłaczająca, że tylko w książkach odnajduję wewnętrzne spełnienie... - odparłam i zachichotałam cicho. Ashton podszedł i usiadł obok mnie na parapecie...
- Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłaś? Myślałem, że jeszcze śpisz, więc nie chciałem ci zakłócać spokoju... - odparł i ucałował mnie w czoło... On jest taki kochany... Nie mam pojęcia dlaczego w głębi moich myśli wciąż krąży Harry, skoro wczoraj było już tak cudownie… Co jest ze mną nie tak? Mam nadzieję, że to tylko i wyłącznie przez ten sen…   
- Stwierdziłam, że spędzanie czasu ze mną również mogło się zrobić dla ciebie monotonne więc... - nie dane mi było dokończyć, gdyż Ashton uciszył mnie w dość nietypowy sposób... Ale jakże przyjemny... Owszem mało wygodnym było to, że klamka okna wbijała mi się w plecy, ale przyjemność z pocałunku rekompensowała wszystkie niedogodności... Kiedy wreszcie mogłam zaczerpnąć świeżego powietrze, Ashton spojrzał na mnie lekko surowym wzrokiem i powiedział:
- Nigdy więcej tak nie mów. Dobrze wiesz, że spędzanie czasu bez ciebie jest dla mnie czymś monotonnym i nudnym... - jego głos był tak śmiertelnie poważny, że sama od razu spoważniałam... Na szczęście po chwili jego humor powrócił do pierwotnego stanu... 
- Przyszedłem do ciebie, bo mamy parę kwestii do omówienia... Ale nie wyciągaj pochopnych wniosków... Nawet jakbyśmy nie mieli tych kwestii do omówienia, to też bym przyszedł, bo bardzo
się za tobą stęskniłem... - od razu większy uśmiech zagościł na mojej twarzy...
- No, uratowałeś swoją sytuację, bo już balansowałeś na krawędzi... - odparłam i zaśmiałam się... Zanim jednak zaczęliśmy konwersację, postanowiliśmy się przenieść na łóżko gdyż tam było po prostu wygodniej...
- Zamieniam się w słuch. - powiedziałam, kiedy już się ulokowałam w najdogodniejszy sposób. Moje całe ciało spoczywało na łóżku, natomiast głowę ułożyłam na kolanach Ashtona... Jednak najcudowniejsze w tym wszystkim było to, że Ashton miał wspaniały dostęp do moich włosów, którymi od razu zaczął się bawić.
- No więc tak myślę, że zaczniemy od rzeczy nie najbliższych, a najbardziej istotnych czyli... - tu odchrząknął... - prawdopodobna data naszego ślubu i pierwszy zarys całego wydarzenia...
Oczywiście na jego słowa - delikatnie mówiąc – zmartwiałam. Miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się za szybko... Okej, zaręczyliśmy się, ale to było dopiero wczoraj! Niektóre pary biorą ślub dopiero po kilku latach… Nie mówię wcale, że tak miałoby być w naszym przypadku, jednak… Potrzebowałam chwili na oswojenie się z tą myślą… Na przetrawienie tego wszystkiego... Owszem, ja też lubię mieć wszystko zaplanowane wcześniej, ale... Uważałam, że Ashton da mi chociaż tydzień, żeby poukładać myśli i fakty w mojej głowie… No, ale nic... Skoro już wyraził chęć takiej, a nie innej rozmowy, to muszę się jakby dostosować, więc... Zaczęłam się zastanawiać i analizować… Najodpowiedniejsza data na nasz ślub... Hmmm… Na pewno odbędzie się po narodzinach maleństwa, czyli już mamy cztery miesiące... Doliczyć do tego jakieś dwa miesiące na przygotowania, to wychodzi...
- Koniec maja, początek czerwca, jak na razie nic konkretniejszego ode mnie nie uzyskasz - odparłam
i uśmiechnęłam się lekko. Nie byłam jeszcze w stanie mówić o tym wszystkim z taką swobodą i radością jak on... Ashton spojrzał na mnie i z ogromnym uśmiechem skinął głową jako potwierdzenie mojej propozycji...
- Cudownie... Nie za ciepło, nie za zimno... Maleństwo już będzie z nami dwa miesiące... To mi wystarczy... Nad konkretną datą mamy jeszcze czas się zastanowić... A teraz chciałbym, żebyś posłuchała, jak ja to sobie wyobrażam... Proszę, żebyś wysłuchała do końca. Później z chęcią wysłucham wszystkich uwag.. - wziął głęboki oddech, a ja patrzyłam w jego rozanielone oczy...Jego cała twarz wyrażała taki entuzjazm, że samemu miało się ochotę od razu rozpocząć prace... - No więc... Długo się zastanawiałem i brałem pod uwagę fakt, że każda dziewczyna marzy o hucznym weselu jednak... stwierdziłem, że to nie dla nas... Pomyślałem o takim cichym ślubie w małym kościółku i skromnym przyjęciu... Oczywiście ty byłabyś ubrana w piękną białą suknię... Zaprosilibyśmy moich rodziców, twoją ciocię, twojego ojca, Natalie, Mandy i... Luke'a, którego jeszcze nie miała okazji poznać... - Z uwagą słuchałam jego wypowiedzi, a w moim sercu powoli gromadziły się uczucia zawodu i gniewu... Nie tak sobie wyobrażałam moje wesele! W moich myślach wyglądało to całkiem inaczej! Miało być kolorowo, głośno, HUCZNIE!!! Tak jak sam powiedział... Na szczęście ugryzłam się w język i nie odezwałam się pochopnie, gdyż z każdą chwilą zaczynałam się opanowywać... Rzeczywiście takie wesele planowałam, kiedy byłam jeszcze z... Harrym i nie byłam w ciąży... Teraz skromne przyjęcie wydawało się idealnym pomysłem... - No i co ty na to? – spytał niepewnie.
- Uważam, że jest to genialny pomysł... Owszem, huczne wesele nie byłoby najlepszym pomysłem... Co miałabym zrobić z dwumiesięcznym maleństwem? - stłumiłam w sobie ostatnie oznaki buntu i spróbowałam wyrazić takie samo zaangażowanie... Nie wyszło mi to wspaniale, ale jakiś tam okruch aktorstwa we mnie został...
- No to skoro temat ślubu mamy za sobą, proponuję zająć się bliższymi datami... – wyraźnie odetchnął z ulgą - Otóż... dzisiaj mamy piętnasty grudnia... Do Wigilii zostało dziewięć dni, a do
twoich urodzin zostało ich dziesięć... To, co mogę ci powiedzieć o dwudziestym piątym grudnia, to tylko tyle, że wszystko odbywa się w moim mieszkaniu, nic więcej ze mnie nie wyciągniesz, a jeżeli chodzi o Wigilię, to chciałbym dowiedzieć się czegoś od ciebie...- Fakt, że Ashton ma coś zaplanowanego na moje urodziny to dla mnie ogromna niespodzianka, o której do tej pory nie miałam pojęcia. Jednak wiem, że szkoda mojego czasu na dopytywanie, gdyż i tak niczego się nie dowiem. Dlatego też od razu zaczęłam przekazywać mój, wcześniej ustalony z ciocią, plan na Wigilię.
- No więc tak... – po tych słowach zaczęłam się rozwodzić na temat gości, potraw i innych podobnych rzeczy.
Ogólnie jestem bardzo szczęśliwa, bo mam świadomość, że w przeciwieństwie do tamtego roku, czeka mnie prawdziwa, rodzinna wigilia... Wszak nie pojawią się na niej wszystkie osoby, które chciałabym mieć przy sobie i mam tu na myśli Mandy oraz Natalie... Niestety (dla mnie oczywiście) dziewczyny zostają w Londynie i spędzają Wigilię ze swoimi rodzinami i chłopakami... Jednakże mam świadomość tego, iż siedzenie przy jednym stole z moim tatą, ciocią, z moim narzeczonym i jego rodzicami będzie dla mnie czymś całkiem nowym i w głębi serca czuję, że ten dzień będzie najlepszy w całym moim życiu.
Rozmawialiśmy tak jeszcze długo. Nawet kiedy zeszliśmy na dół i zaczęliśmy razem przygotowywać obiad, to nasze usta nadal się nie zamykały. Doszło do tego, że kiedy nakrywaliśmy do stołu, mieliśmy już ustalone wszystkie szczegóły, jeżeli chodzi o ślub i przyjęcie... Nie wiem jakby to się dalej potoczyło... Możliwe, że jeszcze kilka minut i wybralibyśmy imię dla "naszego" maleństwa... Na szczęście ciocia wróciła z pracy i poprosiła Ashton'a, aby ten zaprosił swoją mamę do nas na obiad... Po minimalnym szoku, chłopak wykonał polecenie ciotki. Niecałe dziesięć minut później na stole znalazło się dodatkowe nakrycie, a także przybył sam gość. W tym czasie również udało mi się przebrać i umalować dzięki czemu zaczęłam wyglądać jak cywilizowany człowiek. Skonsumowaliśmy przygotowane przez nas danie wśród niekończących się pochwał i wymianie zdań na przeróżne tematy... W końcu po długim wzrokowym komunikowaniu się z Ashton'em, oboje wstaliśmy i ogłosiliśmy cudowną nowinę... Obydwie panie były… zachwycone. O żadnym zaskoczeniu czy niedowierzaniu nie było mowy... Dopiero teraz tak naprawdę rozmowa się ożywiła... Moja najdroższa ciocia i pani Montgomery nie patrząc na nas, zaczęły planować ślub i wesele... Z racji tego, że zostaliśmy w pewien sposób usunięci z rozmowy, zabraliśmy się za sprzątanie naczyń. Przez cały ten czas ledwo powstrzymywaliśmy się od wybuchnięcia śmiechem... Kiedy już znaleźliśmy się w kuchni, daliśmy upust naszym emocjom... Niemalże płakaliśmy ze śmiechu i cytowaliśmy ich najlepsze pomysły... W momencie gdy skończyłam załadowywać zmywarkę, poczułam na swoich biodrach dłonie Ashton'a...
- Chyba ci jeszcze dziś nie mówiłem. że cię kocham... - wyszeptał mi do ucha, a na mojej twarzy od razu pojawił się rumieniec... Te miłe słowa i ciepły oddech na mojej szyi... Od razu człowiek zapomina o całym świecie...
- No chyba nie mówiłeś - odparłam równie cicho i odwróciłam się do niego twarzą w twarz... Od razu jego ogromne dłonie pojawiły się na moich policzkach, a jego usta na moich wargach... Ashton objął
mnie swoimi silnymi ramionami, a ja wplotłam palce w jego miękkie włosy i tak trwaliśmy przez najbliższe kilka minut... I gdyby nie fakt, że musieliśmy w końcu zaczerpnąć powietrza pewnie nasz pocałunek nadal by trwał...
- Kocham cię Cami i to bardzo... - powiedział głosem o ton głośniejszym od szeptu, patrząc mi prosto w oczy...
- Ja też cię kocham... - odparłam.
- Nie mów też... - jego mina wyrażała jakiś dziwny rodzaj bólu. Bardzo się zdziwiłam, gdyż nie wiedziałam o co chodzi... Postanowiłam od razu zapytać... Przecież "kto pyta nie błądzi".
- Dlaczego?
- Bo to brzmi jak przytaknięcie... - kiedy usłyszałam jego wytłumaczenie, uśmiechnęłam się z delikatnym politowaniem, pogłaskałam Ashton'a po prawym policzku i w końcu z głębi mojego serca wypłynęło tych kilka słów...
- Kocham cię Ash... I nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię mam... Odmieniłeś moje życie... A oprócz tego chcesz być ojcem mojego dziecka... Nikt nie byłby w stanie zrobić tego samego, co ty... Nigdy ci się za to w pełni nie odwdzięczę - odparłam ze łzami w oczach...
- Wprawdzie nikt tu nie mówił o jakimś odwdzięczaniu się, ale jeżeli już zeszliśmy na ten temat, to... Nie jesteś nawet świadoma, że już to zrobiłaś... Przywróciłaś moje dawne „ja”, sprawiłaś, że znów potrafię kochać, potrafię się śmiać… A co najważniejsze... zgodziłaś się zostać moją żoną. - po tych słowach Ashton ponownie złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
Po tych wyznaniach postanowiliśmy wrócić do salonu. Debata na temat ślubu się skończyła, ale
kobiety zdążyły już zacząć rozmowę na nowy temat, a mianowicie przyjście na świat mojego maleństwa... Owszem, cztery miesiące w porównaniu do dziewięciu to rzeczywiście mało, ale jakby nie patrzeć, to jeszcze jakieś szesnaście tygodni... Pora je w jakiś sposób rozdzielić, bo zaraz zaczną szukać idealnej szkoły dla mojego dziecka czy czegoś podobnego... Na szczęście po dziesięciu minutach pani Montgomery sama stwierdziła, że powinna się już zbierać... Pożegnania, uściski... Jakbyśmy mieszkały na dwóch różnych półkulach, a nie były sąsiadkami... Dopiero koło godziny 19.30 znalazłam się w swoim pokoju... Wzięłam szybki prysznic, wysuszyłam włosy, przebrałam się w piżamy i weszłam pod ciepłą kołdrę... Zamknęłam oczy, ale nie mogłam zasnąć... Przez moją głowę cały czas przelatywały jakieś myśli czy słowa z dzisiejszego dnia... I nagle uświadomiłam sobie, że podczas dzisiejszego dnia nie pomyślałam w ogóle Harrym… To znaczy wyłączając ten cały sen… Wreszcie dotarło do mnie, że mądrość, która brzmi „czas leczy rany” jednak jest prawdziwa… Owszem, może być tak, że… Nie! Właśnie, że nie! W tym momencie wyrzucam z mojej głowy i serca szanownego Styles’a i wszystkie wspomnienia z nim związane... Dokładnie tak samo, jak on zrobił to ze mną... Skoro on układa sobie życie z tą swoją ukochaną i już zapomniał o kimś takim, jak Camila, którą jeszcze kilka miesięcy temu kochał najbardziej na świecie, to ja również mogę się zdobyć na coś takiego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz