sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział trzydziesty szósty

*Harry* NASTRÓJ

No i nadszedł ten dzień... Czternasty lutego... Godzina trzynasta trzydzieści... Tylko sześćdziesiąt minut dzieli mnie od ślubu z Caroline... Normalni ludzie niezmiernie cieszą się w takich chwilach…
Zakochane pary wyczekują tego momentu niemalże w desperacji… A ja??? A ja spędzam te ostatnie chwile wolności w swoim mieszkaniu i marzę… To nie tak miało być i wszyscy dobrze o tym wiemy... Na miejscu Caroline powinna być Camila, a mi towarzyszyłyby całkiem odmienne uczucia... No, ale cóż... Jest jak jest... Czasu niestety nie da się cofnąć... Choćbym nie wiem jak bardzo chciał i się starał… Miejmy tylko nadzieję, że to cierpienie i niechęć do Caroline kiedyś w końcu minie... No gdzie ten Louis?? Wybrałem go na mojego drużbę gdyż po pierwsze to mój najlepszy przyjaciel, a po drugie stwierdziłem, że jest dość odpowiedzialny, aby dowieźć mnie na tą całą ceremonię na czas... Powinien już tu być od pięciu minut... Oby miał dobrą wymówkę… Nie mam zamiaru później płaszczyć się i tłumaczyć wszystkiego Caroline… Chyba zaraz zwymiotuje... Na samo wyobrażenie mnie i Caroline przy ołtarzu skręca mnie w żołądku... To na pewno miłość... Mam nadzieję, że słyszycie ten jad sarkazmu... Co jakiś czas pojedyncze łzy płynęły spod moich powiek... Tak to naprawdę miłość... A te łzy to po prostu wzruszenie, które odbiera mi mowę... Boże co ja w ogólę wygaduję??? Przecież i tak nikt w to nie wierzy... Sam w to nie wierzę! Może myślałem, że sarkazm choć trochę poprawi mi humor... Niestety myliłem się... Te stwierdzenia sprawiały mi jeszcze więcej bólu i goryczy... Z jednej strony chciałbym to odwlekać w nieskończoność, a z drugiej marzę, żebym miał już to za sobą… Skrajne uczucia to dziś moja specjalność… W moje myśli wkradł się odgłos pukania do drzwi. Szybko otarłem policzki i powiedziałem ciche proszę... Byłem pewien, że to Louis, ale po raz kolejny się myliłem...
- Harry musimy porozmawiać... - do moich uszu dotarł niepewny głos Caroline... Przyznam szczerze, że akurat w tym momencie była ostatnią osobą, której się tu spodziewałem... Przecież powinna już czekać na mnie w kościele... Nie mam pojęcia dlaczego, ale nagle moje serce zaczęło bić szybciej… Mimo wszystko postanowiłem nie odwracać się do niej… Wiedziałem, że patrzenie na nią w tej białej sukni podczas jej pobytu w moim pokoju tylko mnie w jakiś sposób rozjuszy… Wziąłem głęboki oddech i w końcu zapytałem:
- Co Ty tu robisz? - starałem się być choć trochę uprzejmy i opanowany, ale nijak mi to nie wychodziło... Ostatnio nie jestem dobry w ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć... Świadczą o tym coraz częstsze momenty, w których nie potrafię powstrzymać moich łez…  
- Chcę z Tobą porozmawiać... - znów to powiedziała, a ja aż się zatelepałem ze złości... Co jest teraz aż tak ważnego? Dlaczego nie mogę mieć chwili spokoju, w której powyobrażałbym sobie jakby to wyglądało z Cam... Nadal się nie odwracałem tylko z nutą irytacji w głosie odparłem:
- Uwierz mi nie rozmyśliłem się... Czekam tylko na Louis'a i już zaraz jadę do kościoła... - usłyszałem jej głośne westchnięcie... Przez chwilę w pokoju panowała cisza więc myślałem, że sobie poszła, ale całkiem niespodziewanie znów usłyszałem jej głos...
- Harry muszę Ci coś wyznać... I proszę odwróć się do mnie... - jej głos nigdy jeszcze nigdy nie wyrażał takiej desperacji… To oznaczało, że coś jest na rzeczy… Tylko dlatego się przełamałem i postanowiłem spełnić jej prośbę. Odwróciłem się od okna i skupiłem swój wzrok na niej... Do tej pory nie mogę wyrazić swojego zaskoczenia… Przede mną stała zupełnie szczupła Caroline w sukni ślubnej, a w ręce trzymała coś dużego, białego i… dziwnego...
- Co tu się dzieje?? - spytałem, a mój głos wyrażał niepewność i zirytowanie...
- Usiądź i wysłuchaj mnie... Błagam... - powiedziała cicho, a w jej oczach widziałem rozpacz i ból... Już miałem odpowiedzieć, że będę robił co mi się rzewnie podoba, ale w ostatniej chwili zapanowałem nad swoimi emocjami i tym razem postąpiłem zgodnie z jej zaleceniami... Dziewczyna podeszła do łóżka, ukucnęła przede mną i starając się patrzeć mi prosto w oczy zaczęła mówić - Harry ja Cię naprawdę kochałam… I kocham do tej pory… Ale w momencie kiedy dokładnie rok temu powiedziałeś mi, że między nami wszystko skończone to... Ja się załamałam... Naprawdę… Udawałam, że to mnie nic nie obeszło, że dobrze sobie z tym radzę, ale… tak nie było… Przestałam jeść… Zaczęłam widzieć siebie w coraz gorszym świetle… Powoli wpadałam w depresję… Miałam nawet myśli samobójcze... Gdyby nie moja mama, która pierwsza zauważyła, że coś się ze mną dzieje, może nie byłoby mnie już na tym świecie... – Car nie mówiła nic przez dłuższą chwilę, jednak po wzięciu kilku głębokich oddechów ponownie zabrała głos… - No, ale nie na tym chcę się skupić… W każdym razie kiedy kilka miesięcy po mojej terapii u psychologa dowiedziałam się, że masz kogoś innego nie byłam w stanie tego znieść... Tm razem nie zareagowałam rozpaczą tylko gniewem i przebiegłością… Obmyśliłam sobie plan zemsty i od razu zaczęłam wcielać go w życie... Wtedy na tej gali… bardzo mi pomogłeś… To znaczy… Bardziej to Louis mi pomógł… Upił cię, a ja to wykorzystałam… Pojechaliśmy do najbliższego hotelu, ale się nie przespaliśmy… Wiem, że możesz mi nie wierzyć, bo to wygląda na fragment tandetnej komedii romantycznej, ale taka jest prawda… Ja to wszystko upozorowałam... - że co? O czym ona mówi?? Ale jak? W jaki sposób? Nie... To nie jest możliwe... Chociaż… Gdyby popatrzeć na to z jej strony... Lepszej okazji mieć nie mogła… To naprawdę nie było takie trudne… Czyli…
Ona to wszystko ukartowała... Zmyśliła... Czułem jak z każdą sekundą wzbiera we mnie niepohamowana złość...
- A co z ciążą? Ją też wymyśliłaś?? - warknąłem odwracając od niej wzrok...
- Na początku wystarczyło założyć większą ilość ubrań, później wykorzystywałam najmniejsze poduszki, a w ostatnim czasie byłam na tyle zdesperowana, że zaczęłam wykradać sylikonowe brzuchy ze sklepów z odzieżą dla kobiet w ciąży...
Jej słowa wydawały się być stekiem bzdur, ale coś jednak podpowiadało mi, że to wszystko prawda... Tym bardziej, że jedną z tych… „rzeczy” trzymała w swoich rękach... - Harry ja nie mogłam już dłużej kłamać... Miałam Ci powiedzieć dopiero po ślubie, ale... - i w tej właśnie chwili coś we mnie wybuchło. Złapałem się za głowę, wplątując palce w moje włosy i krzyknąłem:
- Zamilcz!!! Ucisz się!!! Nie wierzę, że byłaś zdolna do czegoś takiego… Jakim prawem mówisz, że mnie kochasz, kiedy byłaś w stanie mnie tak strasznie oszukać… Jak mogłaś? Zmarnowałem przez Ciebie trzy miesiące wybierając bukieciki i tego typu rzeczy kiedy mogłem zająć się szukaniem kogoś na kim mi naprawdę zależy... Jesteś chora… Powinnaś się leczyć! Wyjdź stąd! Wynoś się! Żadnego ślubu nie będzie!
Caroline nawet nie próbowała zaprzeczać… Spojrzała na mnie jeszcze raz załzawionymi oczami i wyszła z pokoju… Ja natomiast w porywie gniewu, którego nie umiałem opanować, zacząłem zrzucać wszystkie moje rzeczy z biurka… Ciskałem nimi o podłogę i o najbliższą ścianę… Nagle w moje dłonie trafił jeden z „poradników” Caroline. W momencie kiedy miałem go porwać na strzępy do mojego pokoju wpadł Louis…
- Chłopie co Ty wyrabiasz? Co się stało? - niemalże podbiegł do mnie i wyrwał egzemplarz z moich rąk... Nie miałem zamiaru tracić ani chwili dłużej... Nie miałem czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia... Wziąłem głęboki oddech i odpowiedziałem…
- Nic… Jadę szukać Cam…
- Harry, a co ze ślubem? Co z Caroline? – i Ty przeciwko mnie? Rozumiem, że to wszystko dla osób trzecich może być nieźle pokręcone, ale takie już jest moje życie i niestety niczego nie mogę w nim cofnąć czy zmienić…
- Żadnego ślubu nie będzie rozumiesz! A teraz o nic nie pytaj i mnie przepuść…
Louis już się nie odezwał… I choć w jego oczach nadal widziałem zdezorientowanie to mimo wszystko posłuchał mojego polecenia... Minąłem go i szybkim krokiem opuściłem mój dom. Wsiadłem do auta, zamknąłem drzwi z ogromnym hukiem i ruszyłem z piskiem opon. W głowie miałem ogromny mętlik… Chyba nie przepadam za spontanicznością… Ale w takiej sytuacji jak ta… Swoją drogą nadal nie mogę uwierzyć, że Caroline była w stanie postąpić tak strasznie… Gdyby nie ona teraz nie musiałbym jechać nie wiadomo  gdzie aby odnaleźć moją prawdziwą ukochaną! No właśnie… Przecież ja nadal nie mam adresu Cam… Zatrzymałem się gwałtownie ku ogromnemu niezadowoleniu wszystkich kierowców i zawróciłem… Harry myśl!!! Musisz dowiedzieć się gdzie mieszka Camila… Tą informacje zna: ojciec Cam – tam się nie pokażę, Natt – tej się lepiej nie narażać, a i tak uzyskanie od niej czegokolwiek graniczyło z cudem, Mandy – i to jest to! Zacznę od gadatliwej przyjaciółki Cam, a jeśli się nie uda to będę zmuszony zaryzykować i wybrać, którąś z poprzednich opcji… Jednakże mam nadzieję, że tym razem mój plan się powiedzie… Jechałem ponad sto kilometrów na godzinę nie patrząc nawet na to ile przepisów złamałem… W tym momencie to obchodziło mnie jakby najmniej... Jedyne co było dla mnie najważniejsze to adres Camili i chciałem go zdobyć jak najszybciej… Kilka minut później już znajdowałem się pod mieszkaniem dziewczyny. Wyleciałem z samochodu jak z procy i zapukałem do drzwi. Chyba zrobiłem to dość mocno, gdyż już po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanęła przerażona Mandy?
- Co się stało? - spytała lekko zdyszana...                                                  
- Musisz mi podać adres Cami... – powiedziałem najbardziej spokojnym tonem na jaki było mnie obecnie stać…
- Harry już to przerabialiśmy... – odparła z politowaniem, ale i tak widziałem resztki strachu w jej oczach… - Tak w ogóle to… nie powinieneś być teraz na własnym ślubie? – spytała, a ja aż zazgrzytałem zębami…
- Ty mi już nic o tym nie wspominaj, chyba, że chcesz mnie wkurzyć jeszcze bardziej... Błagam Cię daj mi ten adres...
- Najpierw mi powiedz co się stało... – cóż miałem zrobić… Jeżeli „wyżalenie się” miało mi pomóc w uzyskaniu tego adresu to musiałem się zgodzić…

*3 godziny później*

Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jestem… Czyli to właśnie tutaj Camila ukrywała się przede mną… Nie powiem, nieźle to sobie wykombinowała... Nie była za blisko, ale za daleko też nie... Sprytna jest!
Pewnie zastanawiacie się dlaczego zamiast dobijać się do drzwi siedzę w samochodzie… Otóż w momencie kiedy jestem już tak blisko mojej ukochanej nagle zacząłem się denerwować, a nawet przejmować jej reakcją na mój widok… Dzięki rozmowie z Mandy, a także długiej jeździe cała moja złość i porywczość wyparowała… Dopiero teraz w mojej głowie pojawiły się same czarne scenariusze... No nic... Raz się żyje... Nie mogę teraz odpuścić… Tyle miesięcy… Tyle niedopowiedzeń… Wreszcie mam okazję, by to wszystko naprawić…
Powolnym krokiem wszedłem po schodach i zapukałem do drzwi... Moje serce z każdą sekundą biło coraz szybciej... Ta niepewność była czymś okropnym… Chyba jeszcze nigdy w życiu się tak nie czułem…
Minęły już jakieś dwie minuty i nadal nikt nie otwierał... Chyba nikogo nie zastałem... Hah. Przyzwyczaiłem się do mojego pecha… Najwidoczniej nie pisane mi jest spotkanie z Cami… Już schodziłem ze schodów kiedy usłyszałem za sobą szczęknięcie klamki. Gwałtownie się odwróciłem,
ale znów czekało mnie rozczarowanie. W progu ujrzałem chłopaka mniej więcej w moim wieku z jakimś niemowlakiem na rękach...
- W czymś mogę pomóc ?- spytał, a ja cierpko się uśmiechnąłem i odparłem, że pomyliłem adresy. Chłopak kiwnął głową ze zrozumieniem, pożegnał się i zniknął za drzwiami, a mnie znów zaczął opanowywać gniew... Czyli to tak... Mandy mnie najzwyczajniej w świecie wykiwała podając jakikolwiek adres... No, a czego się spodziewałeś idioto? Przecież nie wydała by swojej przyjaciółki... Muszę przyznać, że ich nie doceniałem… No, ale mogła przynajmniej podać jakieś bliższe miejse, oszczędziłbym czasu i benzyny…
Wróciłem do samochodu i już miałem odjechać, kiedy niespodziewanie coś podpowiedziało mi, żebym zadzwonił do Natt... Czemu miałbym się nie posłuchać mojej intuicji?? Może chociaż raz się zlituje i podpowie mi dobrze…
- Halo? - po kilku sygnałach usłyszałem jej niepewny głos...
- Natalie... Proszę podaj mi adres Camili... - powiedziałem już tak zdesperowany, że nie byłem w stanie wysilić się na jakąkolwiek złość...
- Przecież Mandy już to zrobiła... – Nie no pełen podziw… Widzę, że już zdążyły się skontaktować… A może miały już wcześniej ustalony jakiś adres na wszelki wypadek… Nie zdziwię się, jeżeli w najbliższym czasie nabawię się nerwicy…
- Aha czyli nadal ją kryjecie... – wypaliłem po dłuższej chwili milczenia…
- Harry o czym Ty gadasz?! Mandy wygadała Ci prawdziwy adres, a Ty jeszcze narzekasz... - to było ostatnie wypowiedziane, a raczej wykrzyczane, przez nią zdanie... Potem się rozłączyła... Szczerze mówiąc to niczego już nie ogarniam... No dobrze… Co mi szkodzi spróbować jeszcze raz? 
Wysiadłem z samochodu i tym razem szybko wszedłem po schodach. Zapukałem już trochę pewniej i czekałem... Kilka chwil później usłyszałem znajome już szczęknięcie klamki.

*Camila*
Ashton zajął się Louie dzięki czemu ja miałam chwilę wytchnienia... Powędrowałam do łazienki i postanowiłam w miarę szybko się wykąpać. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, zdjęłam wszystko co miałam na sobie i weszłam pod prysznic... Och jak przyjemnie...
Nie mówię, że zajmowanie się moją córeczką jest czymś strasznym czy okropnym... Po prostu kiedy człowiek ma dziecko zaczyna doceniać te bardziej przyjemne chwilę w całym dniu... I nie chcę, żebyście zrozumieli mnie źle, bo... Opieka nad moim maleństwem jest czymś cudownym i nie zamieniłabym tego zajęcia na żadne inne, ale czasami przyłapuję się nad tym, że coraz częściej jestem zirytowana, albo popadam w rutynę, dlatego w takich chwilach oddaję małą Ashton'owi, a sama zabieram się za czynność, która również sprawia mi przyjemność, np. czytanie książek… Boooże… Czy ja brzmię jak wyrodna matka? Mam nadzieję, że nie i rozumiecie mnie chociaż w małej części…
Kiedy już miałam wychodzić spod prysznica usłyszałam dzwonek do drzwi... Nie powiem, ale zdziwiło mnie to gdyż ciocia była w szpitalu, a Ashton razem ze mną, w sensie, że w domu. Tata i dziewczyny dopiero co ode mnie wyjechali więc... Nie miałam pojęcia kto mógłby zakłócać nam spokój. Ubrałam się w tempie błyskawicznym i zbiegłam na dół, ale zastałam tam samego Ashtona, z Lou na rękach.
- Kto to był? – spytałam zdezorientowana.
- Jakiś chłopak pomylił adresy...
Kiwnęłam tylko głową ze zrozumieniem i wzięłam od niego moją córeczkę...
- Ty chyba jesteś śpiąca co?? Kochaniutka czy aby na pewno nie chce Ci się spać?? Przecież widzę jak Ci się oczka zamykają… No chodź pójdziemy na górę i... - zaczęłam mówić słodziutkim głosem, ale nim skończyłam to swoje gaworzenie, które rozśmieszało Ash’a ponownie usłyszałam dzwonek do drzwi. Tym razem to ja poszłam otworzyć. Uchyliłam drzwi, a moim oczom ukazał się Harry Styles we własnej osobie... Jego wzrok wyrażał zaskoczenie, dezorientację i niepewność… Chyba nie muszę wspominać, że te emocje towarzyszyły również mi i to nawet ze zdwojoną siłą…
Jedyną myślą w mojej głowie było pytanie... Skąd ON się tu wziął i jak mnie znalazł?” Nie myślałam już nawet o tym, że widzi mnie z Louie na rękach, nie myślałam też o tym, że dosłownie przed chwilą widział się z Ashtonem… Na tą chwilę nie obchodziło mnie nic innego choć wiedziałam, że z czasem to się zmieni… Przez cały czas staliśmy w progu i wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem… Żadne z nas nie potrafiło wydusić, ani jednego słowa… Nie wiem ile czasu minęło, kiedy w końcu do moich uszu dotarły pierwsze słowa Harry’ego… Pomińmy fakt, że na sam dźwięk jego zachrypniętego i zdławionego głosu w moich oczach pojawiły się łzy, a moje serce znów pokruszyło się na małe kawałeczki…
- Witaj Cami… - taka była jego pierwsza wypowiedź… Nie zdołał wyjąkać nic więcej… Jego wzrok błądził teraz pomiędzy moją twarzą, a maleńkim ciałkiem mojej córeczki… Oczywiście w tym momencie moją krótką rozpacz zastąpił gniew, dlatego nie zwlekałam dłużej z odezwaniem się…
- Skąd się tu wziąłeś??? – wrzasnęłam na całe gardło, dlatego nie zdziwiłam się zbytnio kiedy Louise zaczęła płakać… Rzeczywiście nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś krzyczy nad jej uchem… Szczerze mówiąc to w ogóle nie była przyzwyczajona do krzyków w jej obecności… Od razu obok mnie pojawił się Ashton, jednakże nie zwróciłam na to największej uwagi… Skupiłam się na osobniku stojącym w progu „mojego domu”. Ash odebrał ode mnie małą, oznajmił, że zabiera ją do swojej mamy i jakby coś to cały czas jest pod telefonem… Kiedy już miał wychodzić niespodziewanie zrobił krok w tył, pocałował mnie i dopiero wtedy opuścił mieszkanie. Nie omieszkał przy tym obrzucić Harry’ego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, na co drugi ledwo powstrzymał się od rzucenia się na niego… Widziałam to w jego zielonych oczach, a także zaciskającej się szczęce… Na szczęście Ashton szybko wyszedł i zniknął w swoim domu… Chociaż on zachował się przyzwoicie i rozważnie…
- Kto to był? – spytał zgrzytając zębami… Nie zostało wypowiedzianych nawet trzech zdań, a my już byliśmy na siebie wściekli… Jednego nie rozumiałam… Jakby nie patrzeć ja miałam powody do złości, on nie bardzo…Chociaż fakt, że zataiłam przed nim ciążę oraz widok mnie całującej się z innym chłopakiem mógł go delikatnie rozjuszyć…
- To był mój narzeczony i nasza córka – odpowiedziałam bez zająknięcia co chyba nie było zbyt dobrym posunięciem… Zauważyłam jak pięści Harry’ego się zaciskają, dlatego cofnęłam się o krok… Styles nic sobie z tego nie zrobił… Znów przybliżył się do mnie, spojrzał mi prosto w oczy i pewnym tonem rzekł.
- Wprawdzie nie do końca znam się na TYCH sprawach, ale wydaje mi się, że w pięć miesięcy nie
udało Ci się zajść w ciąże i urodzić dziecko… - westchnęłam głośno i zamknęłam oczy… Musiałam się choć trochę uspokoić… Jednakże nie było mi to dane… Już po chwili znów usłyszałam niepewny głos Harry’ego – Cam czy to… moja córka? – spytał, a ja nie miałam już siły na wymyślanie kolejnych kłamstw, dlatego przełknęłam i ponownie zwróciłam swój wzrok na niego… Na jego twarzy malowało się pomieszanie zaskoczenia, niedowierzania, bólu, ale także słaby cień radości.
- Każ mu z nią wrócić… Natychmiast… - był już mniej zdenerwowany, ale nadal mówił w bardzo oschły sposób. Przez chwilę nie miałam pojęcia jak się zachować… Znów byłam rozdarta… Jakaś część mnie chciała zadzwonić do Ashton’a i poprosić go o to, żeby wrócił tu z Lou, ale z drugiej strony bałam się konsekwencji tego czynu… W końcu zdecydowałam się odpowiedzieć…
- Nie Harry… Nie zamierzam narażać mojej córeczki na agresję z Twojej strony… - jego oczy rozszerzyły się do rozmiaru piłeczek pingpongowych… Hmm… Czyżby nie wiedział o czym mówię?? – Natalie pokazywała mi siniaki na swoich rękach po Twoim wybuchu… A teraz bądź łaskaw i powiedz mi w jaki sposób mnie odnalazłeś… - nie mam pojęcia skąd brałam tyle odwagi na przeciwstawianie mu się… Nie wiedziałam też w jaki sposób maskowałam trzęsienie się mojego ciała… Miałam tylko świadomość tego, że moja pewność siebie jeszcze bardziej irytowała Harry’ego, a to znów przynosiło mi pewien rodzaj satysfakcji…
- Myślisz, że odpowiem Ci ot tak, po prostu??? A może ja też mam do Ciebie kilka pytań… Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży? Dlaczego jakiś obcy facet zajmuje się moim dzieckiem? – jego podniesiony ton przyprawił mnie o dreszcze i delikatny ból głowy… Mimo to moja złość również nie miała zamiaru ustąpić… Nie mogłam przegrać tej słownej bitwy…
- Czy muszę Ci przypominać, że w pewnym sensie Ty już masz rodzinę? W końcu Caroline też jest w ciąży… - w tym momencie Harry chciał mi przerwać, ale ja mu na to nie pozwoliłam… - A ten „obcy facet” pomógł mi w najtrudniejszych momentach mojego życia, więc obecnie jest mi bliższy niż Ty… - wiem, że tymi słowami bardzo go zraniłam… Wiem to, bo wypowiedzenie ich też kosztowało mnie bardzo wiele… Jednak nie spodziewałam się, że w jego oczach ujrzę łzy… Gdzieś głęboko w sercu miałam ochotę go przeprosić i mocno się do niego przytulić, ale stałam w miejscu i przyglądałam się chłopakowi, który na moich oczach powoli się rozklejał… Jednak nie trwało to długo… Harry szybko otarł jedną płynącą łzę z jego policzka, odchrząknął głośno i znów odezwał się tym oschłym tonem…
- Ta rozmowa do niczego nie prowadzi… Chciałem Ci wszystko w spokoju wyjaśnić, ale najwyraźniej z Tobą się tak nie da… - Harry już nie był zrozpaczony… Znów opanowywał gniew… Aż dziwne, że taka sama reakcja nastąpiła u mnie samej… Nie mam pojęcia czym się kierowałam, ale na jego słowa wymierzyłam mu siarczysty policzek i po raz kolejny wrzasnęłam (choć moje gardło i tak było zdarte do granic możliwości).
- Może gdybyś się nie szmacił na prawo i lewo to wszystko wyglądałoby inaczej… Teraz nie oczekuj
ode mnie miłej atmosfery z okazji twojego przyjazdu… - przyznam się, że tym gestem i słowami zaskoczyłam zarówno jego jak i siebie… Całe szczęście, że Ashton zabrał stąd małą…
Po moim wybuchu Harry oznajmił, że daje mi czas na ochłonięcie… Poinformował mnie również, że pojawi się tu jutro, aby wyjaśnić mi wszystko na spokojnie, a także zobaczyć własną córkę… Następnie opuścił mieszkanie, bez jakiegokolwiek pożegnania… Widziałam tylko jak przez drogę do samochodu masuje swój policzek, ewentualnie wyciera resztki łez… Ja sama nawet nie zwróciłam uwagi, że w momencie kiedy wyszedł, z moich oczu popłynęły charakterystyczne słone strumienie… Zamknęłam drzwi z hukiem, pobiegłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko… Byłam strasznie roztrzęsiona… Nie miałam pojęcia co o tym wszystkim myśleć… Nie wiedziałam jakim cudem on mnie odnalazł… Nie wiedziałam dlaczego Harry wybrał akurat dzień swojego ślubu z Caroline na „odwiedzenie” mnie… Nie widziałam najmniejszego sensu w tej całej sytuacji… Tak w ogóle to miałam wrażenie, że moje życie znów zostało pozbawione sensu… A wszystko to dzięki wizycie Harry’ego, który od zawsze lubił wywracać całe moje życie do góry nogami… Z takimi myślami odpłynęłam…

***
- Cami… Przepraszam, że Cię budzę, ale chciałem Cię poinformować, że położyłem Louie do jej
łóżeczka… - usłyszałam szept Ashton’a i natychmiast otworzyłam moje zapuchnięte oczy automatycznie się podnosząc…
- Dziękuję… Mogę mieć do Ciebie jeszcze jedną prośbę? – spytałam na co on dość niepewnie kiwną głową – przytul mnie – wyszeptałam i znów zaczęłam wylewać łzy… Ashton od razu usiadł obok mnie i objął mnie swoimi silnymi ramionami… Kołysaliśmy się w przód i w tył przez dobre kilka minut, ale mój płacz nadal nie ustępował… Co więcej z każdą chwilą był silniejszy, bardziej histeryczny…  Nie mogłam nad sobą nijak zapanować…
- Camila już po wszystkim… Jego już tutaj nie ma… - wyszeptał i pogłaskał mnie po włosach.
Gdyby to wszystko było takie proste… Zebrałam się w sobie i skleciłam jedno oznajmujące zdanie…
- Ale przyjedzie jutro…
Wiedziałam, że kiedy tylko te słowa wybrzmią cały czar pryśnie… Tak się właśnie stało… Ashton zareagował tak jak się spodziewałam… Ashton zaprzestał głaskania mnie i odwrócił głowę w moją stronę…
- O czym Ty mówisz Cam?? Nie powiedziałaś mu jasno, że ma się nie wtrącać i wracać tam skąd przyszedł? – spytał, a jego głos wyrażał ogromne zirytowanie… No tak… Z jego perspektywy to jest jak pstryknięcie palcami, czy jeden ruch czarodziejską różdżką…
- Powiedziałam… i to bardzo wyraźnie, ale… Jakby nie patrzeć to jest biologiczny ojciec Lou i… - mówiłam spokojnie jednak Ashton szybko mi przerwał.
- Nie wierzę… Wystarczyło żeby tu przyjechał i już zaczynasz go bronić… Czyżbyś zapomniała o tym co Ci zrobił?? – o przytulaniu w tej chwili już nie było mowy. Chłopak niemalże zerwał się z łóżka jak poparzony i najzwyczajniej w świecie zaczął na mnie krzyczeć.
-Ash źle to odbierasz… On nie dał mi wyboru… Nie pytał czy może przyjechać… Po prostu mnie poinformował, że to zrobi i wyszedł… - nie było sensu w moim produkowaniu się, gdyż moje słowa do niego nie docierały… On miał własną wersję wydarzeń i tylko jej się trzymał… Nie powiem, ale ten fakt bolał… Jeszcze nigdy tak naprawdę się o nic nie kłóciliśmy, ale wiadomo, że zawsze musi być ten pierwszy raz… Najbardziej jednak raniło mnie to, że w tej chwili tak naprawdę nie mam nikogo… Ale taka była prawda… Mój Ashton został zastąpiony tym z naszego pierwszego spotkania, a ja nic nie mogłam na to poradzić…
- Czyli Ty w ogóle nie zareagowałaś tak?? W takim razie ja INFORMUJĘ cię tu i teraz, że zrywam nasze zaręczyny… - w tym momencie mnie zatkało… Okej wiedziałam, że dla niego ta sytuacja również jest czymś nowym, dziwnym i trudnym, ale takiego obrotu spraw to się nie spodziewałam… - I co teraz też nie zareagujesz – spytał z politowaniem w oczach, a nawet głosie…
- Wydaje mi się, że zbyt pochopnie podjąłeś decyzję, ale… - w tym momencie zdjęłam pierścionek – mam nadzieję, że w przyszłości znajdziesz osobę, która będzie na to bardziej zasługiwała – podałam mu go i odwróciłam się w stronę okna… Myślałam, że teraz wszystko będzie przebiegało jak w każdym romantycznym filmie, to jest, przeprosiny i zgoda, ale nic podobnego nie miało miejsca. Po chwili usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami i płacz mojej córeczki…

*Harry*
Udało się. Po pięciu miesiącach odnalazłem Cam. Czy jestem z tego powodu szczęśliwy? Nie wiem… Wyobrażałem to sobie trochę inaczej. Może nadszedł już czas aby przestać planować i marzyć. Za każdym razem czeka mnie zawód. Może nadeszła pora, aby być spontanicznym i iść na żywioł… Nie oczekiwać zbyt wiele od losu i życia…
Powoli zaczynam opanowywać swój gniew… Jednak nadal nie mogę uwierzyć w wiele rzeczy. Fakt, że zostałem ojcem tak naprawdę dodał mi skrzydeł, które zaraz potem zostały jakby podcięte raniącymi słowami Camili. Wiem, że mi się należało… Powinienem od razu domyślić się, że Caroline coś kręci… To absurdalne iż przez ten cały czas nie przyszło mi do głowy, żeby pójść z nią na chociaż jedną wizytę kontrolną do lekarza… Muszę szczerze przyznać, że najzwyczajniej w świecie mnie to nie obchodziło. Na całe szczęście Caroline wygadała się przed ślubem, dzięki czemu nie popełniłem największej głupoty w moim życiu. Teraz zostaje mi wytłumaczyć to wszystko Cam... Tylko jak to zrobić? Nie mam pewności, że jutro dziewczyna z ogromną chęcią wysłucha tego, co mam jej do powiedzenia... No więc jak? Co mogłoby sprawić, że Cam da sobie wszystko wyjaśnić? Wpatrując się w jezdnię, cały czas nad tym myślałem. 
Nigdy nie wierzyłem w istnienie przeznaczenia, ale dzisiejszego wieczoru zacząłem go doświadczać. Kiedy byłem już w Londynie, postanowiłem wstąpić do jakiejś restauracji, żeby napić się kawy. Nie mam pojęcia dlaczego. W końcu mogłem dostarczyć sobie dawkę kofeiny już w domu. Najwidoczniej przeznaczenie zaczęło działać.
Całkiem nieświadomie zaparkowałem pod kawiarenką, w której po raz pierwszy zobaczyłem Camilę. Bez wahania wyszedłem z auta i wkroczyłem w progi tego przytulnego miejsca. Było cicho i ciepło... Wprawdzie zamykają za pół godziny, ale tyle czasu mi wystarczy na wypicie kawy. Złożyłem zamówienie i usiadłem przy stoliku w najdalszym kącie. Oczami wyobraźni widziałem tamten dzień. Ja spóźniony na próbę wychodzę z kawiarni i wylewam brązowy aromatyczny napój na miętowy sweter nieznanej mi wtedy piękności... Hah, nasza znajomość od początku była nietypowa, ale teraz mamy pretekst, by to naprawić. Myślę, że Cami mi wybaczy i wróci do Londynu z naszą córeczką...
Ale żeby tak się stało, muszę ją najpierw przekonać o tym, że jestem niewinny... I nadal nie mam pojęcia, jaki sposób byłby najlepszy... Kiedy ja nadal myślałem i kombinowałem, kelnerka przyniosła moje zamówienie. Kiedy poczułem zapach kawy, w mojej głowie zrodził się pewien pomysł...


***

Jestem w stu procentach pewien, że to rozwiązanie jest najlepsze! Dopiłem resztkę zimnej już kawy, zostawiłem pieniądze na stoliku, zabrałem zapisaną z dwóch stron kartkę i opuściłem kawiarnię. Nie powiem, ale rozpierała mnie ogromna radość. Wiem, że taki gest, jak wyjaśnienie wszystkiego w liście, dla niektórych może wydawać się głupi czy nawet staromodny, ale ja mam świadomość, że na Camilę działają takie rzeczy... 
Wsiadłem do samochodu i wyruszyłem w drogę do mojego mieszkania. Położyłem kartkę na siedzeniu i skupiłem wzrok na drodze. Zostało mi do pokonania ostatnie skrzyżowanie i za pięć minut będę na miejscu. Niestety nie dane mi było osiągnięcie swojego celu. Kierowca pędzący z naprzeciwka z niewiadomych powodów stracił panowanie nad samochodem. Nie zdążyłem w porę zareagować. Poczułem silne uderzenie, a później była już tylko ciemność.

*Camila*

Od wyjścia Ashtona minęło co najmniej pół godziny. Przez ten czas moja ukochana córeczka nie
zamilkła nawet na chwilkę. Próbowałam wszystkiego. Śpiewałam, kołysałam, ale nic nie działało. Sama byłam na skraju wytrzymałości. W takich chwilach przybywał Ash i wpływał zbawiennie na Louie. Niestety tym razem nie mogę się nawet spodziewać czegoś takiego, dlatego muszę poradzić sobie sama.
- No już... Cichutko kochanie... - mój głos był tak przepełniony desperacją, że chyba to skłoniło moje maleństwo do natychmiastowego uciszenia... Miałam ochotę skakać z radości, ale oczywiście tego nie zrobiłam. Położyłam Louie w kołysce i zeszłam na dół, żeby przygotować dla niej mleko w razie gdyby się za chwilę obudziła. Kiedy przechodziłam obok salonu, w którym ciocia oglądała telewizję, dotarły do mnie słowa dziennikarki: "Kolejna tragedia w zespole One Direction". Zatrzymałam się jak wryta i zaczęłam nasłuchiwać. Niestety po chwili do moich uszu docierały dźwięki jakiejś dennej piosenki. Wpadłam do salonu jak burza, wyrwałam pilota z rąk cioci i wróciłam na poprzedni kanał.
"Do ślubu jednak nie doszło. Około godziny 15.00 na twitterze pojawił się filmik, w którym Caroline wszystko wyjaśnia. To jednak nie wszystko. Pomiędzy godziną 19.00 a 20.00 doszło do wypadku samochodowego, w którym najbardziej ucierpiał Harry Styles. Na chwilę obecną nie znamy bliższych szczegółów..." - dalsze słowa kobiety były dla mnie jednym wielkim bełkotem... Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. W gardle pojawiła się ogromna gula i nie byłam w stanie ruszyć żadną częścią mojego ciała. Mój mózg jakby się zatrzymał i przestał przekazywać informacje... Ten stan osłupienia trwał dobrych kilka minut. Dopiero ciocia przywróciła mnie do świata żywych.
- Cami, co ci jest? - spytała, a jej głos wyrażał zmartwienie i niepokój, jednak ja nie zwróciłam na to większej uwagi. Nie odpowiedziałam nawet na zadane przez nią pytanie.
Harry... Harry miał wypadek... Ja muszę jechać do Londynu. Ja... Muszę być teraz przy nim...
Pobiegłam na górę i szybko wrzuciłam do torebki kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Po chwili znów byłam na dole.
- Ciociu... Musisz coś dla mnie zrobić... Zaopiekuj się Louie... Tylko przez dzisiejszą noc... Jutro coś wymyślę i w jakiś sposób ją stąd zabiorę. - mówiłam niepewnie i sama do końca nie wiedziałam, czy kierowałam te słowa do cioci czy do siebie.
- Cam, co ty wygadujesz? Co ty w ogóle wyprawiasz?! - zadawała pytania w tempie karabinu maszynowego i widziałam, że jest przerażona. Musiałam wyjaśnić jej to wszystko, choć przyznam, że nie było mi to na rękę w zaistniałej sytuacji.
- Ten chłopak, który miał wypadek, to ojciec Louie... Muszę jechać do Londynu... Muszę być teraz
przy nim... - powtórzyłam moje myśli. Ubrałam się w biegu i w międzyczasie zadzwoniłam po taksówkę. Nie minęło dziesięć minut, a już siedziałam w czarnym aucie.
- Dobry wieczór. Dokąd panienka się wybiera o tak późnej porze? - przywitał mnie starszy pan z przyjemnym uśmiechem na twarzy. Nie powiem, dodało mi to odrobinę otuchy, ale mimo wszystko całą swoją uwagę skupiłam na rozmyślaniu o Harry'm.
- Dobry wieczór. - odparłam i podałam adres szpitala, który otrzymałam sms-em od Natt.
- To dość daleko i będzie panienkę sporo kosztowało... - powiedział lekko zdumiony taksówkarz.
- Ktoś bliski memu sercu miał wypadek i muszę jak najszybciej się tam znaleźć. Cena nie gra roli...
Mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem i ruszył w stronę Londynu. Ja natomiast skupiłam swój wzrok na ciemności za oknem i znów zaczęłam rozmyślać.

2 godz. później

- Niech się pani nie martwi, wszystko się ułoży. - powiedział kierowca na pożegnanie przez otwartą szybę i odjechał, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. W każdym razie to był obecnie mój najmniejszy problem. Wbiegłam do budynku i od razu moje nozdrza wypełnił charakterystyczny zapach tego miejsca. Szpital zawsze mi się źle kojarzył... Śmierć mamy, przedwczesny poród... Nie są to jedne z najwspanialszych wspomnień mojego życia. Już miałam iść dalej korytarzem, kiedy zatrzymała mnie recepcjonistka.
- Dokąd się pani wybiera? - spytała tak oschle, że aż się wzdrygnęłam. Jej zimny głos przyprawiał mnie o dreszcze.
- Około godziny 20 został tu przywieziony chłopak. Miał wypadek. Chciałabym go zobaczyć... - powiedziałam nieśmiało.
- Czas wizyt skończył się już dawno temu. - odparła. Moje oczy wreszcie zaczęły napełniać się łzami. Nie powiem, ale długo wytrzymałam.
- Rozumiem, ale ja nie mogłam przyjechać wcześniej. Dzieliły mnie stąd dwie godziny drogi. Ja muszę do niego zajrzeć... - widziałam, że moja rozpacz sprawia, że kobieta z sekundy na sekundę coraz bardziej mięknie.
- Czy jest pani kimś z rodziny? - spytała, zupełnie innym, miłym i ciepłym głosem.
- To mój narzeczony, a zarazem ojciec mojej dwumiesięcznej córeczki. - odparłam. Wiem, że skłamałam, ale inaczej by mnie nie puściła, a tak spokojnie mogę wejść na górę.
Kiedy dotarłam pod salę Harry'ego, okazało się, że cała ta rozmowa nie miała racji bytu, gdyż jakimś
cudem chłopcy z zespołu mogli tu przebywać przez cały ten czas. Jako pierwszy zauważył mnie Niall. Natychmiast uwięził mnie w swoich silnych ramionach.
- Dobrze cię znów widzieć. - wyszeptał mi prosto do ucha, na co ja jeszcze bardziej się popłakałam. Fakt, że nie widziałam ich przez co najmniej pięć miesięcy, dobił mnie w tym momencie całkowicie.
 - Co z nim? Będzie żył? W jakim jest stanie? - nawet nie wiedziałam, kiedy zdążyłam wypowiedzieć te trzy pytania.
- Spokojnie Cam... Harry miał ogromne szczęście. To tylko rozcięty łuk brwiowy i lekki wstrząs mózgu. Wprawdzie poleży sobie przez trzy dni na obserwacji, ale później będzie zdrów jak ryba. - powiedział głosem o ton głośniejszym od szeptu, po czym pogłaskał mnie po plecach. Właśnie tego było mi trzeba. Wsparcia ze strony najbliższych, a nie ciągłych krzyków i przerażenia. Kiedy już przywitałam się należycie z każdym z chłopców, zostawiłam Niall'owi mój płaszcz i torebkę i weszłam na chwilę do sali Harry'ego. Leżał na łóżku, jego oczy były zamknięte,a wzdłuż brwi nad prawym okiem widniał biały opatrunek. Miałam wrażenie, że on znajduje się tu z mojej winy. Może gdybym dała mu to wyjaśnić, wszystko potoczyłoby się inaczej. Na przykład ustalilibyśmy dni,w  których mógłby widywać się z Louie, a ja nadal byłabym szczęśliwą narzeczoną Asha, ale
oczywiście nic z tych rzeczy nie mogło mieć miejsca, gdyż byliśmy zbytnio zdenerwowani.
Stałam tak i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Chwilę to trwało, ale kiedy już zdecydowałam się podejść do łóżka i usiąść na stołku obok, drzwi do sali się otworzyły i zza futryny wychynął Niall.
- Cam, ja wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale ktoś do ciebie zadzwonił. Odebrałem, żeby powiedzieć, że jesteś zajęta, ale myślę, że to dosyć ważne.
Spojrzałam na niego krzywo. Wiedział, że potrzebuję teraz trochę czasu w samotności. Ale skoro był tego świadomy i mimo wszystko mi przerwał, to to połączenie rzeczywiście musiało być tego warte. Ale co byłoby w tej chwili aż tak istotne? Może coś stało się Louie?!
Na samą tą myśl szybko opuściłam salę i niemalże wyrwałam blondynowi telefon z ręki, nie patrząc nawet na wykonawcę połączenia.
- Słucham?! - zaczęłam dosyć nerwowo.
- Cam...
- Ciocia? Coś się stało Louie?! - przerwałam, kiedy tylko usłyszałam głos ciotki.
- Nie, z małą wszystko jest w porządku. - zapewniła mnie, jednak jej głos nadal pozostawał przepełniony smutkiem? Przygnębieniem?
O co chodzi?
- Cam... Bo Ashton... On... - zaczęła, urywając półsłówka. W słuchawce zapanowała długa cisza. - On nie żyje...
*********************************************************************************

Witaaajcie!!! Po kilku dniach braku Internetu w końcu go odzyskałam i mogę wstawiać Wam rozdziały samodzielnie... Chociaż szczerze mówiąc to ten publikuje z ogromnym bólem serca i łzami w oczach... Ja wiem, że Wy mnie znajdziecie i zabijecie... Jestem tego świadoma... Na Waszym miejscu sama bym tak postąpiła... Tak po prostu musiało być... Mam nadzieję, że to zrozumiecie...
Przed nami, a raczej Wami jeszcze jeden rozdział i epilog!!! Wreszcie będziecie mogli odetchnąć z ulgą po tej męczarni jaką było czytanie tego mojego fanfiction... :D Przepraszam, że ta notka jest taka którka i mało składna, ale sama jestem dość roztrzęsiona po tym rozdziale... Aha. Na samym końcu chciałabym wyrazić przeogromną wdzięczność skierowaną do Eragona aa, ponieważ gdyby nie ona to poprzednie rozdziały nie pojawiałyby się codziennie, ale też gdyby nie ona to nie poradziłabym sobie z napisaniem dwóch kolejnych . Dlatego też baaaardzo jej za to dziękuję, ale nie będę jej dedykować tego rozdziału z wiadomych dla niej powodów... :*

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie!!!

Aleksandra *o*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz