Dni do Wigilii mijały bardzo szybko... Ale zapewne sami wiecie, jak
to jest. Sprzątanie, gotowanie, szukanie odpowiednich prezentów i tak dalej, i
tak dalej... Nie ma czasu na zastanawianie się czy rozmyślanie, bo cały czas
jest coś do zrobienia... Tym bardziej, że Camila została z tym wszystkim sama.
Spytacie pewnie dlaczego... Otóż jak już bardzo dobrze wiecie, ciotka Cam
pracuje jako pielęgniarka, a to oznacza, że nawet w samą Wigilię wróci przed
samą uroczystą kolacją... Owszem, Camila miała jeszcze Ashton'a, ale chłopak
musiał przecież pomóc w przygotowaniach swojej mamie... Dlatego też dziewczyna
miała wszystkie obowiązki na swojej głowie, ale nie przeszkadzało jej to...
Sama myśl o tym, że po „męczarni” przygotowań przyjdą piękne, rodzinne święta, rekompensowała wszystko. Ponad to Cami miała wspaniały zmysł organizacji.
Podzieliła sobie zadania na każdy dzień, dzięki czemu nie zapomniała o niczym i
zrobiła wszystko w stu procentach jej możliwości... Pierwsze dwa dni poświęciła
na sprzątanie... Trzeba zważyć na to, że Camila jest w piątym miesiącu ciąży, dlatego też nie mogła się zbytnio przemęczać i wykonywać czynności z taką samą
szybkością jak inne dziewczęta... A mimo wszystko po całych dwóch dniach
odkurzania, ścierania kurzy, mycia, polerowania i prania cały dom lśnił...
Uśmiech na twarzy Camili cały czas się powiększał... A powodowały to nie tylko
jej małe domowe osiągnięcia, ale też fakt, że Ashton oficjalnie zajął miejsce
Harry'ego... Nawet nie wiecie, jak miło było patrzeć na tą rozradowaną
dziewczynę... No, ale wróćmy do następnego etapu przygotowań... Kolejny dzień
Camila poświęciła na przeszukiwaniu sklepów i szykowaniu prezentów... Na
początku szło jej to opornie... Nie miała zielonego pojęcia, jaki podarunek
usatysfakcjonuje każdego z jej bliskich... Jednak po dłuższym zastanowieniu i
dokładniejszym przeanalizowaniu cech oraz zainteresowań wszystkich osób, głowę
miała pełną od przeróżnych pomysłów... Ze znalezieniem idealnych prezentów w
danych sklepach nie było aż tak wielkiego problemu... Dlatego dwudziestego
grudnia Cam mogła odetchnąć z ulgą, gdyż dom lśnił, a podarunki były pięknie
zapakowane i czekały na wręczenie w jej pokoju. Ten właśnie dzień przeznaczyła
na wstępne spakowanie wyprawki do szpitala… To całkowita prawda… Camila cały
czas w głowie miała pamiętny dzień, a raczej noc, w której złapały ją okropne
bóle brzucha. Dużo czytała na temat przedwczesnych porodów… I mimo tego, że
wiedziała, iż jej dziecko rozwija się prawidłowo, w głębi serca coś
podpowiadało jej, że lepiej na tym wyjdzie, gdy będzie miała jakieś
„zabezpieczenie”. Kolejnego dnia z
ogromną przyjemnością zabrała się za przygotowywanie świątecznych potraw. Dziewczyna
całym sercem kochała święta... W tamtym roku nie miała możliwości prawdziwego
świętowania... Po pierwsze, odeszła jej mama, po drugie, wyprowadziła się od taty, gdyż on zaczął pić i powoli staczał się na dno, po trzecie, miała premierę
świątecznego spektaklu... Dlatego teraz te wszystkie przygotowania były dla
niej czymś wspaniałym i przynoszącym ogromną radość.
Nastał dwudziesty trzeci grudnia… Camila wstała wcześnie rano i od
razu powróciła do gotowania… Zatraciła się w tej czynności tak bardzo, iż nawet
nie zwróciła uwagi, że spędziła w kuchni prawie cały dzień. Dopiero dzwonek do
drzwi i jedno krótkie spojrzenie na zegarek, który wskazywał godzinę szesnastą, uświadomiły jej, że po wyjęciu z piekarnika ostatniego ciasta, wszystko będzie
dopięte na ostatni guzik. Dziewczyna przypomniała sobie o dzwonku i z ogromnym
podekscytowaniem poszła otworzyć… Tak jak się spodziewała, przed drzwiami
ujrzała swojego kochanego ojczulka. Roześmiała się na jego widok, gdyż starszy
mężczyzna ledwo radził sobie z trzymanymi w dłoniach siatkami i walizką.
Odebrała od niego część „bagażu”, zaprowadziła go do pokoju gościnnego i
dopiero tam mogli się przywitać tak, jak należało.
W powietrzu można było już wyczuć tę świąteczną atmosferę mimo
tego, że choinka nie była jeszcze ubrana, a dom nie został przystrojony...
Jednak zapach potraw unoszący się w powietrzu już rozsiewał swoją magiczną aurę...
Dzień zaczął powoli dobiegać końca... Po długich, wyczerpujących rozmowach
cioci, Cam i jej ojca, wszyscy postanowili udać się do swoich łóżek i wcześniej
zacząć jutrzejszy dzień...
*Camila*
Otworzyłam oczy i wyjrzałam przez okno... Nie mogłam uwierzyć, że
widok za oknem jest prawdziwy… Nikt, dosłownie nikt nie wierzył, że śnieg zdąży
pojawić się przed wigilią, a tu... wszystko pokryte białą, puszystą kołderką. Wprawdzie dość małą, ale zawsze to coś... Uśmiech od razu zagościł na mojej
twarzy. Miałam ochotę zacząć śpiewać, tańczyć, a nawet skakać... Dziś
Wigilia!!! Niemalże wybiegłam ze swojego pokoju i wpadłam do gościnnego
apartamentu, gdzie obecnie spał mój tata... Gdybym tylko mogła, to wskoczyłabym
na łóżko, ale z wiadomych powodów tego nie zrobiłam... Jednakże usiadłam obok
niego i zaczęłam delikatnie potrząsać jego ciałem.
- Tato! Budź się... Dziś Wigilia! Musimy jeszcze ubrać choinkę!!!
- krzyczałam... Dosłownie piszczałam i miałam łzy w oczach... Ja wiem, że przeżywam
to wszystko jak małe dziecko, ale... Nie dziwcie mi się... Naprawdę jeszcze
kilka miesięcy temu nie sądziłam, że coś takiego będzie miało miejsce w moim
życiu...
- Już wstaję... A mogę się chociaż przebrać czy...- zaczął, ale ja
od razu mu przerwałam…
- Nie ma mowy! Schodzimy na
dół i zabieramy się za strojenie drzewka!!! Dopiero później zajmiesz się tak
przyziemnymi sprawami jak ubieranie. – odburknęłam w jego stronę, choć tak
naprawdę cały czas byłam przeszczęśliwa... Tata się zaśmiał, zrzucił z siebie
kołdrę i z ogromną werwą wstał z łóżka. Zanim jednak zeszliśmy na dół, ojczulek
ucałował mnie w czoło i oznajmił, że bardzo mnie kocha. Dopiero po tych
czułościach delikatnie pociągnął mnie za rękę i szybkim krokiem ruszyliśmy do
salonu, gdzie od wczorajszego wieczora stała już rozłożona choinka czekająca na
ozdobienie... Wysunęliśmy wszystkie pudła z ozdobami na środek pokoju i zaczęło
się... Wieszanie ogromnej ilości światełek oraz różnokolorowych bombek,
układanie kępek waty imitującej śnieg, no i oczywiście złota gwiazda na samym
czubku. Od dawna nie czułam się tak beztrosko i cudownie... Skończyliśmy jakieś
półtorej godziny później, ale choinka była prześliczna... Przytuliłam mojego
tatę i ucałowałam go w policzek, po czym oznajmiłam mu, że idę zrobić dla nas
śniadanie... Oczywiście jakieś pięć minut później ojczulek do mnie dołączył.
Nie wysilałam się jakoś z wymyślaniem wykwintnego dania... Usmażyłam dwa omlety
na słodko i podałam do tego pomarańczowy sok. Podczas konsumowania posiłku
cały czas się śmialiśmy i rozmawialiśmy. Wyobrażaliśmy sobie, jak byłoby
fajnie, gdyby mama była tutaj z nami... Poruszaliśmy tylko te przyjemne tematy… Ogólnie
miło mijał nam czas... Kiedy zjedliśmy i umyliśmy wspólnie naczynia, było już po
jedenastej. Kolacja wigilijna ma być o godzinie siedemnastej... Czyli zostało
jeszcze lub tylko sześć godzin... W tym czasie mam do zrobienia dwie rzeczy:
nakryć do stołu i przygotować się, gdyż mój tata obiecał, że zajmie się
ostatnimi sprawami dotyczącymi gotowania... A to z kolei oznacza, że mam jakieś
cztery i pół godziny dla siebie... W takim razie.. Najpierw zadzwonię do
Ashton'a, a później zajmę się ostatnimi rozdziałami następnego poradnika... Jak
dobrze pójdzie, to już dziś go skończę... Powędrowałam na górę i zrobiłam tak
jak mówiłam.
4 godz później...
Skończyłam! Po przeczytaniu pięciu różnych poradników i książek
znam całą teorię! Mam nadzieję, że chociaż część tych wiadomości wykorzystam w praktyce
za kilka miesięcy... To się okaże, a teraz muszę biec na dół i nakryć do stołu.
W ekspresowym, ale możliwym dla mnie tempie, pokonałam schody i znalazłam się w
kuchni. Wyliczając, wyjmowałam potrzebne naczynia i sztućce... Ja, tata, ciocia,
Ashton i jego rodzice, czyli potrzebuję sześciu nakryć... Zaniosłam wszystko do
salonu i zaczęłam ustawiać na stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem...
Nakrywanie do stołu miałam jakby to powiedzieć we krwi, więc nie musiałam
zaprzątać głowy myślami i pytaniami typu "Po której stronie znajduje się widelec czy
łyżka?". Znam, a raczej znałam parę osób, które miały z tym problem w moim
wieku. No, ale to mało istotne… W zamian za to moja głowa zaczęła produkować
inne myśli... Jakie? A na przykład takie, że powoli ogarnia mnie stres i
niepokój... Dlaczego?? Po pierwsze, dopiero dziś poznam tatę Ashton'a...
Po drugie, właśnie na kolacji wigilijnej nasi ojcowie dowiedzą się o naszych zaręczynach...Boję
się, że to wszystko mnie przerośnie... Obawiam się, że skoro mama Ashton'a mnie
polubiła, to z jego ojcem nie pójdzie tak łatwo... To byłoby zbyt piękne, żeby
było prawdziwe... Mam tylko nadzieję, że pan Montgomery nie oceni mnie z góry
po moim... obecnie nietypowym wyglądzie... Zobaczymy... Wszystko okaże się już
niedługo...
Tak jak myślałam, nim się obejrzałam, stół był nakryty, dzięki czemu
mogłam wrócić do swojego pokoju i wreszcie zacząć się szykować... Wyjęłam z
szafy moją ostatnio zakupioną sukienkę, po czym powiesiłam ją na krześle.
Następnie wydobyłam z torebki wszystkie potrzebne kosmetyki i położyłam je na
stoliku... Kiedy te rzeczy miałam już gotowe, pobiegłam do łazienki, wzięłam
szybki prysznic i umyłam włosy. Do pokoju wróciłam w puchowym szlafroku, który
był coraz bardziej opięty na moim krągłym brzuszku... Czasami, przeglądając się
w lustrze. wspominam jak w wieku piętnastu czy szesnastu lat krępowałam się na
samą myśl, że w przyszłości będę w ciąży. Robiło mi się niedobrze, kiedy
wyobrażałam sobie siebie z brzuchem... Twierdziłam, że o ile kiedykolwiek zajdę
w ciążę, nie będę wychodzić z domu, aby tylko nikt mnie nie widział... Teraz
patrzę na to całkiem inaczej... Jestem prawie pewna, że wyglądam uroczo z tym,
hmm, "uwypukleniem"... Z resztą wiele najbliższych mi osób twierdzi,
że ciąża mi służy, więc... Coś musi w tym być... No dobrze, ale my tu „gadu-gadu”,
czas mija, a ja nawet nie zabrałam się za suszenie włosów... W tym samym
momencie podłączyłam suszarkę do gniazdka i już po chwili strumień ciepłego
powietrza owiewał moje włosy. Postanowiłam nie robić z nimi nic specjalnego. Po
dokładnym rozczesaniu delikatnie podkręciły mi się końcówki, ale akurat tym
razem to mi nie przeszkadzało. Kiedy moja „fryzura” była gotowa, zabrałam się za
makijaż. Nałożyłam na twarz małą warstwę podkładu… Wprawdzie nadal uważam, że
naturalny wygląd to podstawa i nienawidzę używać tego kosmetyku, ale ostatnie
dni były dla mnie bardzo wyczerpujące i moja cera delikatnie na
tym ucierpiała. Następnie zakryłam moje ciemne worki pod oczami korektorem i
zrobiłam pełny makijaż oka, to jest: cienie na górną powiekę, idealne kreski i
wytuszowane rzęsy. Nie trudziłam się z różami czy bronzerami, więc zostały mi
tylko usta. Pomalowałam je moją ulubioną pomadką w kolorze pudrowego różu.
Makijaż został wykonany. Zerknęłam na zegarek. Wskazówki były ustawione na
godzinie szesnastej piętnaście. Włożyłam sukienkę, wsunęłam stopy w wygodne
baleriny i zeszłam na dół. Teraz nie pozostało nic innego, jak czekać na państwa
Montgomery, gdyż ciocia wróciła jakąś godzinę temu… Nie miałam gdzie
się podziać, dlatego odsunęłam jedno krzesełko od stołu i usiadłam przy choince.
Wpatrując się w blask światełek i wsłuchując się w nucone przez ciocię melodie
najpiękniejszych kolęd, zaczęłam wspominać… W mojej głowie przelatywały
przeróżne obrazy jak kadry z jakiegoś filmu: mała dziewczynka siedząca pod
ustrojonym drzewkiem czeka na prezenty, mała dziewczynka stojąca przed oknem
wypatruje pierwszej gwiazdki, mała dziewczynka ze świecącymi oczkami ogląda z
zachwytem prezenty, które otrzymała od swoich rodziców… I tak dalej, i tak
dalej… Mam nadzieję, że moje maleństwo również będzie miało takie cudowne
wspomnienia… Już ja się o to postaram… To znaczy… Ja i Ashton się o to
postaramy… W końcu będziemy jedną, kochającą się rodziną… Ta wizja sprawiła, że rozmarzyłam się jeszcze bardziej… Nie usłyszałam nawet dzwonka do
drzwi, jednak w momencie gdy usłyszałam głos mojego narzeczonego, ocknęłam się i
niepewnym krokiem dołączyłam do moich najbliższych…
- Dobry wieczór… - przywitałam się cicho
z przybyłymi gośćmi… Ashton jakby od razu zauważył, że się denerwuję, dlatego posłał mi promienny i pokrzepiający uśmiech… On jest taki kochany…
- Witaj Camilo… Wprawdzie widzimy się po
raz pierwszy, ale mam wrażenie, że znam cię od bardzo dawna… Alice i Ashton bez
przerwy o tobie mówią, oczywiście w samych superlatywach… - tata mojego
narzeczonego uśmiechnął się w taki sam sposób, jak jego syn i już wiedziałam, że
nie mam się czego obawiać… Żadnych mrożących krew w żyłach spojrzeń, żadnych
dystyngowanych gestów… To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe!!! Czułam się
tak, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ogromny ciężar… Cały strach i stres nagle
zniknęły… Co więcej, odważyłam się nawet zaproponować, żebyśmy przeszli do
salonu. Po wymienieniu jeszcze kilku opinii na jakiś błahy temat
stwierdziliśmy, że już najwyższy czas rozpocząć uroczystą kolację wigilijną… Mój
tata rozdał wszystkim opłatek leżący na białym talerzyku i każdy z obecnych
zaczął składać życzenia osobie stojącej najbliżej… W moim przypadku nie był to
nikt inny tylko Ashton. Chłopak spojrzał mi prosto w oczy, wziął moją rękę w
swoją dłoń i po dłuższej chwili namysłu zaczął mówić…
- Kochanie… Nie życzę ci zdrowia, bo już
je masz, nie życzę ci również pieniędzy, bo też już je posiadasz… Za chwilę
możesz stwierdzić, że albo zgłupiałem, albo jestem strasznym egoistą, składając ci właśnie takie życzenia, ale żadna z tych opinii nie jest prawdziwa… Musisz
tylko się w nie zagłębić… No więc… Tak naprawdę to chciałbym ci przede
wszystkim życzyć, aby każdy kolejny dzień napawał cię optymizmem i radością,
ponieważ kiedy ty jesteś szczęśliwa, to i mi nic nie brakuje… Życzę ci również
tego, abyś nigdy nie przestała mnie kochać, bo ja już mogę cię zapewnić, że moje
uczucie do ciebie nigdy nie wygaśnie… - nie byłam do końca pewna, czy to był
koniec jego życzeń, czy tylko krótka przerwa na pozbieranie myśli, a mimo
wszystko nie powstrzymałam się i złączyłam nasze usta w krótkim pocałunku… No
i przyszedł czas na moje życzenia… Zawsze ten element Wigilii był dla mnie
najbardziej stresujący i przerażający… W dzieciństwie wiadomo, jeżeli już się
składało jakieś życzenia, to nawet jeśli się palnęło jakąś głupotę, to w
starszych wzbudzało to tylko rozbawienie czy rozczulanie, jednak z każdym
rokiem było gorzej… Wymyślanie oryginalnych życzeń dla całej rodziny jest czymś
makabrycznie trudnym, ale klepanie tej samej formułki do każdej osoby też nie
było czymś miłym i odpowiednim, więc jakoś udawało się sklecić kilka sensownych
słów… Teraz natomiast słowa same cisnęły mi się na usta… I to było dziwne, lecz
dość przyjemne zjawisko…
- Ash… nigdy nie pomyślałabym, że tak to
wszystko się potoczy… A jednak los ma dla nas różne ciekawe niespodzianki, za
co jestem mu bardzo wdzięczna… Czego ja mogłabym ci życzyć? Masz kochających
rodziców, masz kochającą narzeczoną! Tak naprawdę niczego ci do szczęścia nie
potrzeba… A jednak… Życzę ci, żeby twój optymizm nigdy nie zniknął, bo tylko
dzięki niemu ja mam ochotę do życia. Życzę ci kochanie, abyś bez względu na wszystko spełniał swoje marzenia, nie zapominając oczywiście o mnie i naszym maleństwu…
Wtedy wszystko będzie idealne… - nasze usta znów złączyły się w pocałunku, tym
razem bardziej namiętnym. Niestety (dla nas) po chwili musieliśmy się rozstać i
rzucić w wir dalszych życzeń… Udało mi się złożyć sensowne życzenia wszystkim
gościom, z czego przeogromnie się cieszyłam. No sami przyznajcie, że był to nie
lada wyczyn… Tym bardziej w przypadku dziś poznanego ojca Aston’a, a mimo
wszystko dałam radę… Z ogromną satysfakcją usiadłam obok Ashton’a przy stole.
Po chwili wszyscy już zajmowali swoje miejsca, zajadali się przygotowanymi
głównie przeze mnie różnymi potrawami i rozmawiali w najlepsze o wszystkim i o
niczym… Co jakiś czas Ashton spoglądał na mnie i posyłał mi tak promienny
uśmiech, że aż miękły mi kolana… Cały czas w uszach dźwięczą mi jego życzenia…
Były tak szczere… i mądre… i przepełnione miłością… Mój ukochany Ashton… Mój i
tylko mój… Niepewnie położyłam swoją dłoń na palcach Ashton’a i również
obdarzyłam go najszczerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać… Patrzyłam na
niego ze łzami szczęścia w oczach… Wszyscy dookoła zniknęli… Głosy rozmów teraz
były dla mnie niewyraźnymi szeptami… Liczyliśmy się tylko my… W końcu oboje
stwierdziliśmy, że nadeszła już ta wiekopomna chwila… Wraz z Ashton’em wstaliśmy
ze swoich krzeseł i oficjalnie przed wszystkimi ogłosiliśmy nasze zaręczyny. Na
początku na twarzach mojego taty i ojca Ashton’a widniało zaskoczenie i lekka
dekoncentracja, przez co trochę się przeraziłam… Na szczęście już po chwili
obaj panowie zaczęli się szczerze uśmiechać i nam gratulować… Odetchnęliśmy z
ulgą i zaczęliśmy po raz kolejny wysłuchiwać różnych ślubnych i weselnych
koncepcji czy planów. Pół godziny później to państwo Montgomery wstali od stołu, dziękując za wszystko i oznajmili, że będą się zbierać. Miłe pożegnania, uściski
i tego typu ceregiele… Nagle ni z tego ni z owego Ashton wtrącił zaproszenie na
organizowane przez niego przyjęcie urodzinowe dla mnie… Wszystko to potrwało
kolejne dziesięć lub piętnaście minut. O sprzątaniu i zmywaniu nie wspomnę… W
momencie kiedy przywróciliśmy salon i kuchnię do ich codziennego wystroju, była
za pięć jedenasta… Jednak spać poszłam po dwunastej, gdyż musiałam się przebrać,
zmyć makijaż, pościelić łóżko i tak jakoś to wszystko zeszło… Mimo tego nie
odczuwałam zmęczenia… Wręcz przeciwnie… Emanowała ode mnie radość i
podekscytowanie jutrzejszym dniem…
**************************************************
Ze względu na problemy techniczne autorka nie mogła osobiście wstawić tego rozdziału, dlatego też nie będzie typowej notki. Mamy nadzieję, że wszelkie komplikacje ulegną neutralizacji w najbliższym czasie. ~ Eragona aa
**************************************************
Ze względu na problemy techniczne autorka nie mogła osobiście wstawić tego rozdziału, dlatego też nie będzie typowej notki. Mamy nadzieję, że wszelkie komplikacje ulegną neutralizacji w najbliższym czasie. ~ Eragona aa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz