środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział trzydziesty trzeci

 Narracja 3-osobowa


Dni do Wigilii mijały bardzo szybko... Ale zapewne sami wiecie, jak to jest. Sprzątanie, gotowanie, szukanie odpowiednich prezentów i tak dalej, i tak dalej... Nie ma czasu na zastanawianie się czy rozmyślanie, bo cały czas jest coś do zrobienia... Tym bardziej, że Camila została z tym wszystkim sama. Spytacie pewnie dlaczego... Otóż jak już bardzo dobrze wiecie, ciotka Cam pracuje jako pielęgniarka, a to oznacza, że nawet w samą Wigilię wróci przed samą uroczystą kolacją... Owszem, Camila miała jeszcze Ashton'a, ale chłopak musiał przecież pomóc w przygotowaniach swojej mamie... Dlatego też dziewczyna miała wszystkie obowiązki na swojej głowie, ale nie przeszkadzało jej to... Sama myśl o tym, że po „męczarni” przygotowań przyjdą piękne, rodzinne święta, rekompensowała wszystko. Ponad to Cami miała wspaniały zmysł organizacji. Podzieliła sobie zadania na każdy dzień, dzięki czemu nie zapomniała o niczym i zrobiła wszystko w stu procentach jej możliwości... Pierwsze dwa dni poświęciła na sprzątanie... Trzeba zważyć na to, że Camila jest w piątym miesiącu ciąży, dlatego też nie mogła się zbytnio przemęczać i wykonywać czynności z taką samą szybkością jak inne dziewczęta... A mimo wszystko po całych dwóch dniach odkurzania, ścierania kurzy, mycia, polerowania i prania cały dom lśnił... Uśmiech na twarzy Camili cały czas się powiększał... A powodowały to nie tylko jej małe domowe osiągnięcia, ale też fakt, że Ashton oficjalnie zajął miejsce Harry'ego... Nawet nie wiecie, jak miło było patrzeć na tą rozradowaną dziewczynę... No, ale wróćmy do następnego etapu przygotowań... Kolejny dzień Camila poświęciła na przeszukiwaniu sklepów i szykowaniu prezentów... Na początku szło jej to opornie... Nie miała zielonego pojęcia, jaki podarunek usatysfakcjonuje każdego z jej bliskich... Jednak po dłuższym zastanowieniu i dokładniejszym przeanalizowaniu cech oraz zainteresowań wszystkich osób, głowę miała pełną od przeróżnych pomysłów... Ze znalezieniem idealnych prezentów w danych sklepach nie było aż tak wielkiego problemu... Dlatego dwudziestego grudnia Cam mogła odetchnąć z ulgą, gdyż dom lśnił, a podarunki były pięknie zapakowane i czekały na wręczenie w jej pokoju. Ten właśnie dzień przeznaczyła na wstępne spakowanie wyprawki do szpitala… To całkowita prawda… Camila cały czas w głowie miała pamiętny dzień, a raczej noc, w której złapały ją okropne bóle brzucha. Dużo czytała na temat przedwczesnych porodów… I mimo tego, że wiedziała, iż jej dziecko rozwija się prawidłowo, w głębi serca coś podpowiadało jej, że lepiej na tym wyjdzie, gdy będzie miała jakieś „zabezpieczenie”.  Kolejnego dnia z ogromną przyjemnością zabrała się za przygotowywanie świątecznych potraw. Dziewczyna całym sercem kochała święta... W tamtym roku nie miała możliwości prawdziwego świętowania... Po pierwsze, odeszła jej mama, po drugie, wyprowadziła się od taty, gdyż on zaczął pić i powoli staczał się na dno, po trzecie, miała premierę świątecznego spektaklu... Dlatego teraz te wszystkie przygotowania były dla niej czymś wspaniałym i przynoszącym ogromną radość.
Nastał dwudziesty trzeci grudnia… Camila wstała wcześnie rano i od razu powróciła do gotowania… Zatraciła się w tej czynności tak bardzo, iż nawet nie zwróciła uwagi, że spędziła w kuchni prawie cały dzień. Dopiero dzwonek do drzwi i jedno krótkie spojrzenie na zegarek, który wskazywał godzinę szesnastą, uświadomiły jej, że po wyjęciu z piekarnika ostatniego ciasta, wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Dziewczyna przypomniała sobie o dzwonku i z ogromnym podekscytowaniem poszła otworzyć… Tak jak się spodziewała, przed drzwiami ujrzała swojego kochanego ojczulka. Roześmiała się na jego widok, gdyż starszy mężczyzna ledwo radził sobie z trzymanymi w dłoniach siatkami i walizką. Odebrała od niego część „bagażu”, zaprowadziła go do pokoju gościnnego i dopiero tam mogli się przywitać tak, jak należało.
W powietrzu można było już wyczuć tę świąteczną atmosferę mimo tego, że choinka nie była jeszcze ubrana, a dom nie został przystrojony... Jednak zapach potraw unoszący się w powietrzu już rozsiewał swoją magiczną aurę... Dzień zaczął powoli dobiegać końca... Po długich, wyczerpujących rozmowach cioci, Cam i jej ojca, wszyscy postanowili udać się do swoich łóżek i wcześniej zacząć jutrzejszy dzień...

*Camila*
Otworzyłam oczy i wyjrzałam przez okno... Nie mogłam uwierzyć, że widok za oknem jest prawdziwy… Nikt, dosłownie nikt nie wierzył, że śnieg zdąży pojawić się przed wigilią, a tu... wszystko pokryte białą, puszystą kołderką. Wprawdzie dość małą, ale zawsze to coś... Uśmiech od razu zagościł na mojej twarzy. Miałam ochotę zacząć śpiewać, tańczyć, a nawet skakać... Dziś Wigilia!!! Niemalże wybiegłam ze swojego pokoju i wpadłam do gościnnego apartamentu, gdzie obecnie spał mój tata... Gdybym tylko mogła, to wskoczyłabym na łóżko, ale z wiadomych powodów tego nie zrobiłam... Jednakże usiadłam obok niego i zaczęłam delikatnie potrząsać jego ciałem.
- Tato! Budź się... Dziś Wigilia! Musimy jeszcze ubrać choinkę!!! - krzyczałam... Dosłownie piszczałam i miałam łzy w oczach... Ja wiem, że przeżywam to wszystko jak małe dziecko, ale... Nie dziwcie mi się... Naprawdę jeszcze kilka miesięcy temu nie sądziłam, że coś takiego będzie miało miejsce w moim życiu...
- Już wstaję... A mogę się chociaż przebrać czy...- zaczął, ale ja od razu mu przerwałam…
- Nie ma mowy!  Schodzimy na dół i zabieramy się za strojenie drzewka!!! Dopiero później zajmiesz się tak przyziemnymi sprawami jak ubieranie. – odburknęłam w jego stronę, choć tak naprawdę cały czas byłam przeszczęśliwa... Tata się zaśmiał, zrzucił z siebie kołdrę i z ogromną werwą wstał z łóżka. Zanim jednak zeszliśmy na dół, ojczulek ucałował mnie w czoło i oznajmił, że bardzo mnie kocha. Dopiero po tych czułościach delikatnie pociągnął mnie za rękę i szybkim krokiem ruszyliśmy do salonu, gdzie od wczorajszego wieczora stała już rozłożona choinka czekająca na ozdobienie... Wysunęliśmy wszystkie pudła z ozdobami na środek pokoju i zaczęło się... Wieszanie ogromnej ilości światełek oraz różnokolorowych bombek, układanie kępek waty imitującej śnieg, no i oczywiście złota gwiazda na samym czubku. Od dawna nie czułam się tak beztrosko i cudownie... Skończyliśmy jakieś półtorej godziny później, ale choinka była prześliczna... Przytuliłam mojego tatę i ucałowałam go w policzek, po czym oznajmiłam mu, że idę zrobić dla nas śniadanie... Oczywiście jakieś pięć minut później ojczulek do mnie dołączył. Nie wysilałam się jakoś z wymyślaniem wykwintnego dania... Usmażyłam dwa omlety na słodko i podałam do tego pomarańczowy sok. Podczas konsumowania posiłku cały czas się śmialiśmy i rozmawialiśmy. Wyobrażaliśmy sobie, jak byłoby fajnie, gdyby mama była tutaj z nami... Poruszaliśmy tylko te przyjemne tematy… Ogólnie miło mijał nam czas... Kiedy zjedliśmy i umyliśmy wspólnie naczynia, było już po jedenastej. Kolacja wigilijna ma być o godzinie siedemnastej... Czyli zostało jeszcze lub tylko sześć godzin... W tym czasie mam do zrobienia dwie rzeczy: nakryć do stołu i przygotować się, gdyż mój tata obiecał, że zajmie się ostatnimi sprawami dotyczącymi gotowania... A to z kolei oznacza, że mam jakieś cztery i pół godziny dla siebie... W takim razie.. Najpierw zadzwonię do Ashton'a, a później zajmę się ostatnimi rozdziałami następnego poradnika... Jak dobrze pójdzie, to już dziś go skończę... Powędrowałam na górę i zrobiłam tak jak mówiłam.

4 godz później...

Skończyłam! Po przeczytaniu pięciu różnych poradników i książek znam całą teorię! Mam nadzieję, że chociaż część tych wiadomości wykorzystam w praktyce za kilka miesięcy... To się okaże, a teraz muszę biec na dół i nakryć do stołu. W ekspresowym, ale możliwym dla mnie tempie, pokonałam schody i znalazłam się w kuchni. Wyliczając, wyjmowałam potrzebne naczynia i sztućce... Ja, tata, ciocia, Ashton i jego rodzice, czyli potrzebuję sześciu nakryć... Zaniosłam wszystko do salonu i zaczęłam ustawiać na stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem... Nakrywanie do stołu miałam jakby to powiedzieć we krwi, więc nie musiałam zaprzątać głowy myślami i pytaniami typu "Po której stronie znajduje się widelec czy łyżka?". Znam, a raczej znałam parę osób, które miały z tym problem w moim wieku. No, ale to mało istotne… W zamian za to moja głowa zaczęła produkować inne myśli... Jakie? A na przykład takie, że powoli ogarnia mnie stres i niepokój...  Dlaczego?? Po pierwsze, dopiero dziś poznam tatę Ashton'a... Po drugie, właśnie na kolacji wigilijnej nasi ojcowie dowiedzą się o naszych zaręczynach...Boję się, że to wszystko mnie przerośnie... Obawiam się, że skoro mama Ashton'a mnie polubiła, to z jego ojcem nie pójdzie tak łatwo... To byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe... Mam tylko nadzieję, że pan Montgomery nie oceni mnie z góry po moim... obecnie nietypowym wyglądzie... Zobaczymy... Wszystko okaże się już niedługo...
Tak jak myślałam, nim się obejrzałam, stół był nakryty, dzięki czemu mogłam wrócić do swojego pokoju i wreszcie zacząć się szykować... Wyjęłam z szafy moją ostatnio zakupioną sukienkę, po czym powiesiłam ją na krześle. Następnie wydobyłam z torebki wszystkie potrzebne kosmetyki i położyłam je na stoliku... Kiedy te rzeczy miałam już gotowe, pobiegłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i umyłam włosy. Do pokoju wróciłam w puchowym szlafroku, który był coraz bardziej opięty na moim krągłym brzuszku... Czasami, przeglądając się w lustrze. wspominam jak w wieku piętnastu czy szesnastu lat krępowałam się na samą myśl, że w przyszłości będę w ciąży. Robiło mi się niedobrze, kiedy wyobrażałam sobie siebie z brzuchem... Twierdziłam, że o ile kiedykolwiek zajdę w ciążę, nie będę wychodzić z domu, aby tylko nikt mnie nie widział... Teraz patrzę na to całkiem inaczej... Jestem prawie pewna, że wyglądam uroczo z tym, hmm, "uwypukleniem"... Z resztą wiele najbliższych mi osób twierdzi, że ciąża mi służy, więc... Coś musi w tym być... No dobrze, ale my tu „gadu-gadu”, czas mija, a ja nawet nie zabrałam się za suszenie włosów... W tym samym momencie podłączyłam suszarkę do gniazdka i już po chwili strumień ciepłego powietrza owiewał moje włosy. Postanowiłam nie robić z nimi nic specjalnego. Po dokładnym rozczesaniu delikatnie podkręciły mi się końcówki, ale akurat tym razem to mi nie przeszkadzało. Kiedy moja „fryzura” była gotowa, zabrałam się za makijaż. Nałożyłam na twarz małą warstwę podkładu… Wprawdzie nadal uważam, że naturalny wygląd to podstawa i nienawidzę używać tego kosmetyku, ale ostatnie dni były dla mnie bardzo wyczerpujące i moja cera delikatnie na tym ucierpiała. Następnie zakryłam moje ciemne worki pod oczami korektorem i zrobiłam pełny makijaż oka, to jest: cienie na górną powiekę, idealne kreski i wytuszowane rzęsy. Nie trudziłam się z różami czy bronzerami, więc zostały mi tylko usta. Pomalowałam je moją ulubioną pomadką w kolorze pudrowego różu. Makijaż został wykonany. Zerknęłam na zegarek. Wskazówki były ustawione na godzinie szesnastej piętnaście. Włożyłam sukienkę, wsunęłam stopy w wygodne baleriny i zeszłam na dół. Teraz nie pozostało nic innego, jak czekać na państwa Montgomery, gdyż ciocia wróciła jakąś godzinę temu… Nie miałam gdzie się podziać, dlatego odsunęłam jedno krzesełko od stołu i usiadłam przy choince. Wpatrując się w blask światełek i wsłuchując się w nucone przez ciocię melodie najpiękniejszych kolęd, zaczęłam wspominać… W mojej głowie przelatywały przeróżne obrazy jak kadry z jakiegoś filmu: mała dziewczynka siedząca pod ustrojonym drzewkiem czeka na prezenty, mała dziewczynka stojąca przed oknem wypatruje pierwszej gwiazdki, mała dziewczynka ze świecącymi oczkami ogląda z zachwytem prezenty, które otrzymała od swoich rodziców… I tak dalej, i tak dalej… Mam nadzieję, że moje maleństwo również będzie miało takie cudowne wspomnienia… Już ja się o to postaram… To znaczy… Ja i Ashton się o to postaramy… W końcu będziemy jedną, kochającą się rodziną… Ta wizja sprawiła, że rozmarzyłam się jeszcze bardziej… Nie usłyszałam nawet dzwonka do drzwi, jednak w momencie gdy usłyszałam głos mojego narzeczonego, ocknęłam się i niepewnym krokiem dołączyłam do moich najbliższych…
- Dobry wieczór… - przywitałam się cicho z przybyłymi gośćmi… Ashton jakby od razu zauważył, że się denerwuję, dlatego posłał mi promienny i pokrzepiający uśmiech… On jest taki kochany…
- Witaj Camilo… Wprawdzie widzimy się po raz pierwszy, ale mam wrażenie, że znam cię od bardzo dawna… Alice i Ashton bez przerwy o tobie mówią, oczywiście w samych superlatywach… - tata mojego narzeczonego uśmiechnął się w taki sam sposób, jak jego syn i już wiedziałam, że nie mam się czego obawiać… Żadnych mrożących krew w żyłach spojrzeń, żadnych dystyngowanych gestów… To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe!!! Czułam się tak, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ogromny ciężar… Cały strach i stres nagle zniknęły… Co więcej, odważyłam się nawet zaproponować, żebyśmy przeszli do salonu. Po wymienieniu jeszcze kilku opinii na jakiś błahy temat stwierdziliśmy, że już najwyższy czas rozpocząć uroczystą kolację wigilijną… Mój tata rozdał wszystkim opłatek leżący na białym talerzyku i każdy z obecnych zaczął składać życzenia osobie stojącej najbliżej… W moim przypadku nie był to nikt inny tylko Ashton. Chłopak spojrzał mi prosto w oczy, wziął moją rękę w swoją dłoń i po dłuższej chwili namysłu zaczął mówić…
- Kochanie… Nie życzę ci zdrowia, bo już je masz, nie życzę ci również pieniędzy, bo też już je posiadasz… Za chwilę możesz stwierdzić, że albo zgłupiałem, albo jestem strasznym egoistą, składając ci właśnie takie życzenia, ale żadna z tych opinii nie jest prawdziwa… Musisz tylko się w nie zagłębić… No więc… Tak naprawdę to chciałbym ci przede wszystkim życzyć, aby każdy kolejny dzień napawał cię optymizmem i radością, ponieważ kiedy ty jesteś szczęśliwa, to i mi nic nie brakuje… Życzę ci również tego, abyś nigdy nie przestała mnie kochać, bo ja już mogę cię zapewnić, że moje uczucie do ciebie nigdy nie wygaśnie… - nie byłam do końca pewna, czy to był koniec jego życzeń, czy tylko krótka przerwa na pozbieranie myśli, a mimo wszystko nie powstrzymałam się i złączyłam nasze usta w krótkim pocałunku… No i przyszedł czas na moje życzenia… Zawsze ten element Wigilii był dla mnie najbardziej stresujący i przerażający… W dzieciństwie wiadomo, jeżeli już się składało jakieś życzenia, to nawet jeśli się palnęło jakąś głupotę, to w starszych wzbudzało to tylko rozbawienie czy rozczulanie, jednak z każdym rokiem było gorzej… Wymyślanie oryginalnych życzeń dla całej rodziny jest czymś makabrycznie trudnym, ale klepanie tej samej formułki do każdej osoby też nie było czymś miłym i odpowiednim, więc jakoś udawało się sklecić kilka sensownych słów… Teraz natomiast słowa same cisnęły mi się na usta… I to było dziwne, lecz dość przyjemne zjawisko…


- Ash… nigdy nie pomyślałabym, że tak to wszystko się potoczy… A jednak los ma dla nas różne ciekawe niespodzianki, za co jestem mu bardzo wdzięczna… Czego ja mogłabym ci życzyć? Masz kochających rodziców, masz kochającą narzeczoną! Tak naprawdę niczego ci do szczęścia nie potrzeba… A jednak… Życzę ci, żeby twój optymizm nigdy nie zniknął, bo tylko dzięki niemu ja mam ochotę do życia. Życzę ci kochanie, abyś bez względu na wszystko spełniał swoje marzenia, nie zapominając oczywiście o mnie i naszym maleństwu… Wtedy wszystko będzie idealne… - nasze usta znów złączyły się w pocałunku, tym razem bardziej namiętnym. Niestety (dla nas) po chwili musieliśmy się rozstać i rzucić w wir dalszych życzeń… Udało mi się złożyć sensowne życzenia wszystkim gościom, z czego przeogromnie się cieszyłam. No sami przyznajcie, że był to nie lada wyczyn… Tym bardziej w przypadku dziś poznanego ojca Aston’a, a mimo wszystko dałam radę… Z ogromną satysfakcją usiadłam obok Ashton’a przy stole. Po chwili wszyscy już zajmowali swoje miejsca, zajadali się przygotowanymi głównie przeze mnie różnymi potrawami i rozmawiali w najlepsze o wszystkim i o niczym… Co jakiś czas Ashton spoglądał na mnie i posyłał mi tak promienny uśmiech, że aż miękły mi kolana… Cały czas w uszach dźwięczą mi jego życzenia… Były tak szczere… i mądre… i przepełnione miłością… Mój ukochany Ashton… Mój i tylko mój… Niepewnie położyłam swoją dłoń na palcach Ashton’a i również obdarzyłam go najszczerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać… Patrzyłam na niego ze łzami szczęścia w oczach… Wszyscy dookoła zniknęli… Głosy rozmów teraz były dla mnie niewyraźnymi szeptami… Liczyliśmy się tylko my… W końcu oboje stwierdziliśmy, że nadeszła już ta wiekopomna chwila… Wraz z Ashton’em wstaliśmy ze swoich krzeseł i oficjalnie przed wszystkimi ogłosiliśmy nasze zaręczyny. Na początku na twarzach mojego taty i ojca Ashton’a widniało zaskoczenie i lekka dekoncentracja, przez co trochę się przeraziłam… Na szczęście już po chwili obaj panowie zaczęli się szczerze uśmiechać i nam gratulować… Odetchnęliśmy z ulgą i zaczęliśmy po raz kolejny wysłuchiwać różnych ślubnych i weselnych koncepcji czy planów. Pół godziny później to państwo Montgomery wstali od stołu, dziękując za wszystko i oznajmili, że będą się zbierać. Miłe pożegnania, uściski i tego typu ceregiele… Nagle ni z tego ni z owego Ashton wtrącił zaproszenie na organizowane przez niego przyjęcie urodzinowe dla mnie… Wszystko to potrwało kolejne dziesięć lub piętnaście minut. O sprzątaniu i zmywaniu nie wspomnę… W momencie kiedy przywróciliśmy salon i kuchnię do ich codziennego wystroju, była za pięć jedenasta… Jednak spać poszłam po dwunastej, gdyż musiałam się przebrać, zmyć makijaż, pościelić łóżko i tak jakoś to wszystko zeszło… Mimo tego nie odczuwałam zmęczenia… Wręcz przeciwnie… Emanowała ode mnie radość i podekscytowanie jutrzejszym dniem… 

**************************************************
Ze względu na problemy techniczne autorka nie mogła osobiście wstawić tego rozdziału, dlatego też nie będzie typowej notki. Mamy nadzieję, że wszelkie komplikacje ulegną neutralizacji w najbliższym czasie. ~ Eragona aa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz